Zawiązała się nieformalna grupa inspiracyjna, która zachęca do dalszego klepania....
A zatem znacznie cofnijmy się w czasie...
mam 17 lat... jak przystało na podstawówkowego prymusa chodzę do najlepszej szkoły średniej w mieście i szczególnie w czasie rodzinnych spotkań jestem chlubą rodziców... ojca się boję... moje relacje z nim opierają się głównie na lęku.... rzadko mnie bił, ale boję się... gniewu... złości... niezadowolenia.... z mamą jest dużo lepiej może dlatego że jest od ojca 10 lat młodsza, a co za tym idzie wydaje się że lepiej mnie rozumie... kiwa głową z (chyba udawanym) zrozumieniem gdy puszczam jej najnowsze hity Nowej Fali... ojcu nawet bym nie próbował, bo poza Kapelą Czerniakowską w zasadzie nie uznaje innych rytmów... czasami się kłócą... nie cierpię tego... czekają do późnego wieczora, żebym nie słyszał, ale słyszę zawsze... i zawsze łykając łzy czekam kiedy to się skończy... błagam żeby kolejne wykrzyczane zdanie było ostatnim... te kłótnie towarzyszą mi odkąd sięgam pamięcią... wolę milczenie... wolę jak się nie odzywają do siebie, ale nie ma litości... po kolejnej kłótni następnego dnia ojciec mówi że musimy porozmawiać:
- Jak pewnie wiesz... - zaciśnięte zęby nie wróżą nic dobrego - nie możemy się z Twoją matulą dogadać...
"Twoja matula" to taki jego zwrot, który jest demonstracją tego że ona jest moja... a nie jego... Nie chcę tego słuchać...
- Dlatego doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie jak się rozwiedziemy - zakończył tym specyficznym, wyduszanym z siebie głosem.
Czuję tłukące serce... łomocze w brzuchu, w gardle, w skroniach... tak źle nie było nigdy... nigdy w mojej obecności nie mówili o rozwodzie... czasem w kłótni, ale nigdy do tego nie wracali.... tym razem było inczej... było źle... i co teraz? co mam zrobić? mam coś powiedzieć? przecież nie pyta mnie o moje zdanie... to jest komunikat.... to jest: Do wiadomości.... stoję niby dorosły, niby dziecko, i milczę...
- To wszystko - zwalnia mnie z obowiązku dalszego gapienia się w dywan
Wychodzę z psem.... najchętniej nie wróciłbym.... jak mam dalej żyć w tym domu?.... udawać że jest normalnie.... nie jest i nigdy nie będzie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!... a może to jest myśl???... może nie wracać??? zaraz... spokojnie... to ma sens.... może jednak mam na coś wpływ? po spacerze zacząłem układać następne dni...
plan zaczął nabierać coraz wyrazistszych kształtów... muszą ze sobą rozmawiać!... muszą mieć na to czas... niech się wykrzyczą, a potem muszą zacząć rozmawiać... jak mnie nie będzie będą mieli dużo czasu... szkoła?... no tu nie może być obsuwy... w szkole jest ciężko i nie mogę sobie pozwolić na wpadkę... więc po kolei: pieniądze na bilety, podręczniki i zeszyty, trochę ciuchów... i jeszcze list.... ONI muszą wiedzieć... to był mój pierwszy tak długi list... wielkie sześć stron.. zapisane drobnym makiem... list o nas... nie o nich czy o mnie.... O NAS... wspomnienia tych (mimo wszystko) wielu fajnych chwil z ostatnich siedemnastu lat... nasze wakacje, święta, spacery... i najważniejsze... to czego nigdy wcześniej im nie powiedziałem: kocham Was... wyjaśniłem że wrócę... że mają się nie martwić... że po prostu daję im czas na przemyślenie i przedyskutowanie... gdy byli w pracy zostawiłem list.... wsiadłem do pociągu mojej nadziei i zniknąłem... wieczorem wylądowałem w Łodzi.... noc na dworcu była twarda, chłodna i męcząco długa... rano zaczaiłem się na kuzyna, który powinien dojechać do szkoły.... hihi... jego mina mnie ubawiła bo jakby ducha zobaczył... po krótkich konsultacjach wysłał mnie do siebie do domu, do mojej chrzestnej... ciocia słuchała, słuchała, słuchała...
- Jarek, powinnam do nich zadzwonić. Napewno się martwią...
- Jeszcze nie... proszę...
- A jak zadzwonią?
- Chcę żeby mieli przynajmniej dwa dni...
.............
Trzeciego dnia Wielkiej Ucieczki ciocia wróciła do tematu:
- Jarek, możesz tu mieszkać jak długo chcesz, ale nie mogę im tego robić... muszę zadzwonić
Rozmawiała krótko... a pochwili wyciągnęła do mnie rękę ze słuchawką:
- Tato chce z Tabą rozmawiać
żelazna sztaba ścisnęła mi krtań
- Słucham - wydusiłem
- Natychmiast - głos był lodowaty - pierwszym pociągem masz wracać do domu
Dreszcz.... gęsia skórka... febra...
- Dobrze
Rano pospieszny do Szczecina... Poznań... boję się... Szamotuły.... boję się... Wronki... bardzo się boję.... Krzyż.... a może nie wysiądę?........ Stargard.... Szczecin Dąbie.......
wysiadłem...
uśmiechnął się do mnie... to zmyłka??? żebym nie uciekł???
po drodze do domu on mówił... że mnie rozmie...???!!! że na moim miejscu chyba zrobiłby to samo.... i w ogóle... dobrze że jestem......
to co zastałem w domu wywołało euforię...
nigdy wcześniej nie byli dla siebie tak mili.... nie mogłem uwierzyć...
każdego kolejnego dnia spodziewałem się że czar pryśnie, a tutaj niespodzianka... zaczarowana rodzina trzymała się....
tydzień.... drugi.... i trzeci...
i miesiąc.... i następny....
i byłem z siebie dumny.... osiągnąłem sukces... wszystko nabrało kolorów, wyrazistości i sensu... zrobiłem coś naprawdę fajnego!
.................
trzeci miesiąc po "ucieczce" zakończył sielankę....
pierwsza sprawa rozwodowa odbyła się pół roku później...
.................
po co to napisałem? bo trzeba pamiętać co czuje siedemnastolatek... bo nie zrozumiem swojego dziecka jeśli zapomnę swoje dzieciństwo... bo ze wszsytkich przeżyć można i należy wyciągać wnioski.... nawet z tego co najgorsze można uzyskać coś dobrego... bo życie to nie "Klan"....
Racja. Trzeba umiec wyciagac wnioski ze swoich przezyc i doswiadczen. Zycie nie jest nowela, nie jest klanem i najczesciej nie jest rozowe, niestety...
p.s. wzruszylam sie...
o kurcze - a ja nie mam czasu, aby przeczytać. Ale tekst nie ucieknie.
Wiesz najchętniej bym to przedrukowała i dała do przeczytania w "moich rodzinach"ale oni chyba tego nie zrozumieją.
Zawsze wychodzę z założenia,że dorośli sa hmmmm odpowiedzialni za swoje zycie ale nad krzywda dzieci nie mogę przejsc obojętni, nie potrafię "zamknąć za sobą drzwi" i przyjść do własnego domu bez balastu cudzych problemó, mimo że borykam sie z tym od wielu lat......
W pierwszej chwili zdębiałam. Myślałam ,że to fragment jakiejś powieści , noweli itp. Jest to tak dobry tekst literacki !. Jednak to jest życie , które tak mocno w tym zdarzeniu chwyta za serce . Dzieci czują i wiedzą o wiele więcej niż nam się zdaje. A poz tym są dojrzlsze od wielu dorosłych . Życzę Ci więc Jarku dobrego , rodzinnego życia i takiej wrażliwości , gdy będziesz miał swoją rodzinę. I moje wielkie gratulacje za tak wspaniały emocjonujący tekst zapewne podyktowany dramtycznymi przeżyciami ale i ujawniający talent literacki.
pozdrawiam cieplutko
Jarek ty jestes po prostu wspanialy. To nie jest pusty komplement po prostu tak jest. Pisz czlowieku bo umiesz pisac o uczuciach jak malo kto...Trzymaj sie!
Wiesz czasem mam wrazenie, ze w niektorych rodzinach pewne sprawy sie ciagna jak czerwona nic przez pokolenia. Kazde pokolenie stara sie uniknac bledow rodzicow i dziadkow robi krok do przodu ale czesto musi walczyc z przeszloscia, wzorcami zachowan wyssanymi bodajze z mlekiem matki. Niektorym sie to udaje inni popadaja w marazm i powtarzaja historie niemal w 100 procentach chociarz przeciez chcieli inaczej, lepiej...
Kochani kazdy z nas ma dobre i zle doswiadczenia z dziecinstwa, zaleznie od takowego przewazaja one mniej lub wiecej na jedna albo druga strone. Jaki dzieci nie zawsze rozumiemy co jest grane, nie zawsze umiemy sie bronic czy tez same okolicznosci lub tez sytuacja rodzinna nie glaszcze nas po glowce (tylko i wylacznie). Nie zawsze jest to "zla wola" czy "wina" rodzicow czesto chcieli by jak najlepiej tylko inaczej nie potrafia. Ale dzieci, dzieci sa juz krok do przodu jesli pamietaja tak jak Ty co czuly i przezyly w okreslonej sytuacji. Potrafia wtedy lepiej zrozumiec wlasne dzieci.
Jasne ze nie ma na pewno na calym swiecie pary rodzicow, ktora nigdy nie popelnila zadnego bledu. Nasze dzieci i dzieci naszych dzieci z pewnoscia nieraz powiedza: "to bylo w moim dziecinstwie fajne ale to czy tamto moge sobie odpuscic" ale takie jest zycie...
Moj maz mi kiedys powiedzial o stosunkach syna z ojcem czy matki z corka(bo one sa przewaznie, choc nie zawsze, najbardziej skomplikowane): kiedy sie ma 18 lat uwaza sie ze Ojciec tylko truje, jak sie ma 20 lat puszcza sie mimo uszu, jak sie ma 30 slucha sie dla swietego spokoju, przy 40 przyzna sie czasem racje a kolo 50 mysli sie: dziwne ale teraz rozumiem o co mu/jej chodzilo :-) :-).
Chociarz podchodze do tej refleksji z humorem ma ona w sobie cos z prawdy...Oczywiscie chodzi tu o zwyczajne stosunki a nie skrajnie patologiczne... Ciekawa jestem co Wy o tym myslicie... pozdrawiam serdecznie!
Dorota to podobnie jak z tym przysłowiem"małe dzieci mały kłopot, duże dzieci duzy kłopot" tylko do tego stwierdzenia trzeba dorosnąć, podobnie do tego co powiedział Twój mąż na temat relacji z rodzicami/ojcem/....
Przywołałeś wspomnienia...które heh...bolą...Ale pamietaj ze na tym świecie nie jestes sam ze swoimi doświadczeniami...Trzymaj sie cieplutko..
Jarku - jestem pod wrażeniem. Czyta się z zapartym tchem, z łezką w oku.
tak jakby ktoś uzewnętrznił relacje między dziećmi a rodzicami w wielu rodzinach -nie w każdej dochodzi do rozwodu, ale rodzice się kłócą, nawet jeżeli nie przy dzieciach to wszystko odbija się na nich, one odbierają jak najwyższej klasy czujnik.
Pamięć rzecz ulotna . Tym bardziej zapisuj :)))))
A tak poważnie - chciałabym rozwinąć w sobie wrazliwość na to , co czują , myslą moje Nieletnie . Zebym w tym całym otaczajacym szaleństwie nie przegapiała tego , co dla nich ważne .
Ale jednoczesnie - zebym nie widziała ich tylko przez pryzmat moich doswiadczeń : to niezalezne istoty ( no , jeszcze istotki ) , które mają prawo do własnego postrzegania swiata .
Jarek - dziękuję za ten tekst ;)))))))
Na prośbę Janka - usuwam jego post
ekkore
Bardzo smutne Jarku to co napisałeś,ale czasami, właśnie dla dzieci, lepiej jest kiedy rodzice się rozstają.Poza tym, zgadzam się z tymi , którzy twierdzą,że masz talent. Żałuję, że kiedy moje chłopaki były małe nie miałam czasu, żeby zapisywać takie śmieszne ich powiedzonka, albo zabawne sytuacje. Praca-dom-praca-dom-dojazdy zabierały nam kilka godzin dziennie. Szkoda, wiele się traci z dzieciństwa swoich dzieci. Pozdrawiam :)
No właśnie - jeszcze raz : zapisywac , zapisywać ...
Jarek, masz tak "lekkie" pióro, że czytam wszystko z ogromną przyjemnością. Gratuluję zdolności i czekam na więcej :-)
Moja mama jak byłam mała prowadziła książkę gdzie właśnie zapisywała moje pierwsze słowa, powiedzenia, opisywała pierwsze dni w przedszkolu, itp. Nagrywała również na szpulowy magnetofon moje pierwsze wierszyki, piosenki. Jak byłam dorosła dała mi te wszystkie zapisane i nagrane wspomnienia. Często wyciągam tą książkę i czytam sobie i mojej córce. pamięć jest ulotna a to zostało jest dla mnie bardzo cenne.
Wiecie co....? Czytam wszystkie Wasze komentarze po kilka razy... (nie dla pochlebstw choć dziękuję za miłe słowa)...
czytam Wasze historie... każdy z nas ma własny bagaż doświadczeń... złych, dobrych, codziennych i świątecznych... czasem mówienie o nich graniczy z ekshibicjonizmem emocjonalnym, ale chyba warto... wczoraj było już późno, gdy pisałem ten wątek, dlatego nie wszystko tam jest...
bycie rodzicem otwiera unikalną szansę "poprawienia" swojego dzieciństwa.... przeżycia go jeszcze raz... pod jednym jednak warunkiem: wspomnienia muszą ożyć... wydaje mi się, iż nagminnie dorośli "gubią" swoje dzieciństwo... stają się "zgredami" i patrzą na otoczenie przez okulary racjonalizmu, rozsądku, konwenansów, tudzież zwykłej wygody... oczywiście mają wspomnienia, ale to są wspomnienia albumowe... wspomnienia jak film fabularny... które się czasami odtwarza: "a pamiętasz.....?" albo "........nigdy nie lubiłem...." albo "....jak miałem tyle lat to uwielbiałem..." Te wspomnienia są ważne, ale są "dorosłe" i niekompletne... brakuje w nich najczęściej tamtych emocji, tamtych myśli, tamtego czucia.... dlatego patrząc w oczy moich dzieci, czasami staram się stanąć na ich miejscu... poczuć to co oni czują... pomyśleć ich myślami.....i.......spojrzeć na siebie....oczami kilkulatka... pomyśleć o sytuacji, o problemie tak jakbym miał znów kilka lat... spróbować odtworzyć emocje... czy bałbym się?... czy byłoby mi dobrze?.... czy rozumiałbym?...
powiedziałem o "poprawieniu" dzieciństwa... wiem że to nie jest możliwe... popełniam błędy... czasem inne niż moi rodzice, a czasami dokładnie te same... bo nie da się przeżyć życia idealnie... bo czasem potrzeba jakiegoś impulsu, aby zauważyć szczegół, który nie jest bez znaczenia... i wówczas nie da się cofnąć czasu, ale można spróbować sobie wyobrazić co może poczuć nastolatek, słyszący od ojca: Przepraszam... może nawet jeśli nigdy nie usłyszałem tego, to wiem jak w wewnętrznym poczuciu niesprawiedliwości pragnąłem to usłyszeć...
a może trzeba posunąć się krok dalej?... i stając przed innymi ludźmi (nie tylko własnymi dziećmi) można spróbować wcielić się w ich rolę... poczuć się jak oni... może kobieta w Biurze Obsługi Interesantów, po kilku godzinach wysłuchiwania napastliwych i agresywnych skarg, jest zmęczona, a jedyną jej winą jest to że pracuje tu gdzie pracuje... nie ponosi winy za to co zrobili pracownicy innych działów... może w związku z tym, gdybym siedział na jej krześle poczułbym choć chwilową ulgę, gdyby ktoś się uśmiechnął... powiedział Dzień Dobry... a po wyjaśnieniu sprawy powiedział Dziękuję... może kierowca "dziwnie" zachowujący się na skrzyżowaniu i ustępujący pierwszeństwa mając pierwszeństwo, odbywa swoją drugą samodzielną jazdę i jest przerażony dudniącymi klaksonami... może wystarczy cierpliwie poczekać aż wykona swój manewr... może... może... może...
wiem że świata nie naprawię... ale mimo że życie nie rozpieszcza, uśmiecham się do Was... czasem taki uśmiech czyni chwilę przyjemną mimo iż okoliczności są byle jakie...
Może to co powiem będzie okrutne, niezrozumiałe.Może nie w Twojej sytuacji. Ja i moje rodzeństwo teraz w dorosłym zyciu płacimy za to, że nasi rodzice nie umieli podjąć decyzji o rozwodzie,a my tego pragnęliśmy.
Znam te nocne krzyki, zresztą nawet teraz nie ma dnia, żeby się nie kłócili.A jak płacimy za to? Naszymi nieudanymi związkami. Aby uciec z piekła, stworzyć wspaniała kochająca się rodzinę,taką jakiej nie mielismy.Dawaliśmy z siebie wszysko, bo trzeba dawać tej drugiej osobie.Chcieliśmy osiągnąć to czego nie mieliśmy w dzieciństwie. I okazało sie to pułapką.Nie byliśmy nauczeni stawiać granic żądaniom drugiej strony.Zatem z czasem staliśmy się niewolnikami własnych marzeń.To co miało przynieść nam szczęście poza smutkiem nie dało nam nic. Teraz ukaładamy życie na nowo, może zbyt późno. Pomyśl.Może to było najlepsze rozwiązanie.Lepsze niż gdyby mieli udawać przed Tobą? Jak długo zniósłbyś taką sytuację? Każde zdarzenie w naszym zyciu, nawet to smutne i złe daje nam nadzieję na lepsze jutro. I uśmiechaj się.
Bea... Cenę za brak harmonii w domu płaci każde dziecko przez całe życie... i nie ma na to gotowej recepty, procedury naprawczej... nie ma reguł, które określają kiedy małżeństwo powinno być przerwane... znam ludzi, którzy po rozwodzie, po drugich związkach, żyją ze sobą (na emeryturze) i myślą o drugim ślubie... moja mama, już w naszych "dorosłych" rozmowach przyznała się, że ciągnęła to małżeństwo tylko ze względu na mnie... i dzisiaj nie wiem czy mam być jej za to wdzięczny... czy może lepiej byłoby gdyby wychowywała mnie sama... chodzi jednak o to, że świat widziany oczami dziecka wygląda inaczej... a dorośli nie biorą tego pod uwagę... "dobro dziecka" to pojęcie nadużywane przez świat dorosłych... często nie pokrywa się ono z rzeczywistymi potrzebami dzieci.... nie zapewni im zdrowia fizycznego i emocjonalnego...
stając na życiowych rozdrożach, nie wiem która ścieżka jest lepsza... staram się jedynie dokonując wyboru, brać pod uwagę iż nie wszyscy idący ze mną robią kroki takie jak ja... nie wszyscy mają siłę przeskakiwać strome przeszkody... jeśli o tym zapomnę może się okazać że wybraną drogą będę podążał sam...................
Dlatego też, nie ciągnę swojego małżeństwa na siłę i tylko przez wzgląd na dzieci.Tak naprawdę też, dopiero teraz mają nas oboje. Nie tylko zmęczona zagonioną matkę i wiecznie nieobecnego duchem ojca. teraz mają nas oboje, mnie bo zawsze będą mnie mieć i wreszcie ojca, który w końcu musiał poświęcić czas dla nich. Musiał w końcu zobaczyć, że dawno wyszłi z pieluch.Mają swoje potrzeby, smutki, marzenia.I potrzebują Go tak samo jak mnie.Być może moje życie potoczyłoby się inaczej, gdyby rodzice się rozeszli a być może nie.
Dla dzieci zawsze najwazniejsze będzie aby ich rodzice byli dla nich,nawet jesli nie mogą być już małżeństwem.
Imimo wszystko życie jest piękne i trzeba cieszyć się każdą chwilą jaką nam przynosi. I ja również życzę Ci mądrych wyborów.
Witaj Jarku,
zdecydowałam się odezwać dzięki Tobie, choć milczę już długo i konsekwentnie. Ale! Paryż wart jest mszy.
Znowu gula mi stanęła w gardle. Ile jeszcze lat musi upłynąć, żebym mogła o tym myśleć bez emocji? Czasem już nie wiem, czy ja się po prostu za bardzo nie rozklejam nad sobą, nie umiem tego ocenić. Sprawy mają się lepiej, czyli jednak postęp jest, nie zadowala mnie jedynie to, że najwyżej arytmetyczny.
Tak, bardzo chciałam jako dziecko, żeby moi rodzice się rozwiedli. Dziś żałować jedynie mogę, że tego nie zrobili. Wypracowali sobie jakiś kompromis (choć to żart jakiś - to słowo w tym miejscu) i mają się obecnie nieźle.
Obecnie też mam się nieźle, nie mieszkam już z nimi (nim) ponad dziesięć lat. Wylizuję się. Nie zamierzam nigdy przebaczyć. Nie chcę, żeby mnie cokolwiek wybaczano (co całe lata miałam pracowicie wbijane do głowy; że to moja wina). Nikomu nie życzę takiego ojca, choć bywają i gorsi - ale dla mnie to niczego nie tłumaczy. Chciałabym kiedyś móc to wszystko wyprzeć w ostatnie krańce podświadomości. Chciałabym nie płakać mówiąc o tym. Pracuję nad tym. Kiedyś się uda.
Staram się być lepsza dla swoich dzieci, czasem coś ze mnie niespodzianie wylezie niedobrego, ale zwalczam gadzinę. To cholerne obciążenie genetyczne.
Dobrze wybrałam męża - pod względem zdolności i chęci do ojcostwa (innych względów tu nie roztrząsam, bo nie byłyby ad rem). Jestem z tego dumna. Podobno córki niejednokrotnie powielają błędy swoich matek ("wdrukowanie wzorca"). Tak wiele zależy od rodziców. Odpowiedzialność za dziecko to zaszczyt, trzeba go umieć przyjąć i cenić.
Jarku, fajnym jesteś tatą, tak trzymaj. To chyba najbardziej zobowiązująca z ról.
pozdrawiam, p.
cieszę się, że się odezwałaś - dawno Cię nie było. Brakuje mi Twoich wypowiedzi.
Kamień z seca . Wszystko w porządku . Milczałaś tylko ... Pozdrawiam !!!
no jarek- coraz wieksza mam ochote isc z Toba na piwo
:)))))))) - geba mi sie jara
...ale do Gorzowa jest blisko....hahahahaha....
Jarku ! z ogromną przyjemnością przeczytałam Twoje wspomnienia, napisane całym sercem i dusza...W piękny i czysto literacki sposób ,spisałes swoje nastoletnie odczucia ,
przykre doświadczenia, na ktore szukales cudownego środka...Jesteś bardzo madrym i uczuciowym czlowiekiem...Odnoszę wrażenie, że żyjesz według zasad,o które tak cieżko innym....zawsze stawiasz sie na miejscu innych.... masz poczucie , że jeżeli to co robisz boli Ciebie ...boli prawdopodobnie inne osoby....Wiadomo , nie łatwo jest pogodzić sie z tym , czym czasem doświadcza i obarcza nas zycie, pozostaje jednak wciaz mieć nadzieję i wiare w sens tych doswiadczen.... Twoje doswiadczenia bolały , są obecne do dzis i jak czerwona lampka , zapalają sie aby przypomnieć , przestrzec...ale Jarku ... nawet , gdyby blask czerwonego światełka zniknąl...Ty i tak wiesz co masz robić , jak żyć.... daleki jestes od powielania bledów ......Dzięki za , piękny jezyk , ciekawa formę przekazu, i za ten cudowny uśmiech, masz racje ...życie nas nie rozpieszcza...ale czyż warto sie smucić ...pomyślmy , ze czasem warto żyć nawet dla jednej chwili ...wspomniales o tych cudownych chwilach wielkiej odmiany Twoich rodziców.... dla jednego jak niektórzy dzis mawiają...magicznego słowa ...przepraszam....Jarku , z okazji zbliżajacych sie Swiat życzę Tobie i całej Twojej rodzince wszystkiego najlepszego.... wiem ,ze przy Tobie niczego im nie brakuje ..już Ty o to potrafisz zadbać....pozdrawiam ., i chetnie poczytam kolejne wspomnienia , przemyslenia...
Należałoby zadać sobie pytanie dlaczego po drodze gubimy dziecięcą radość, stajemy po drugiej stronie barykady, stronie "zgredów".
Dzieciństwo jest bezstroskie - przynajmniej jeżeli idzie o sprawy codzienne. Zostając rodzicami -stajemy się odpowiedzialni za życie drugiej osoby, walczymy ze zmorą zarobkowania, pracujac na kilku etatach, aby związać koniec z końcem, Zfrustrowani, nie mogąc wyładować tego w pracy, na ulicy - wszystko odbija się na najbliższych. Zmęczenie, notoryczny brak czasu zapewne się do tego przyczynia...
Pięknie to napisałeś Jarek i odpowiedzi forumowiczów są piekne,zwłaszcza do serca przemówiła mi bea39.Pozdrawiam ,litewska.