Już kilka razy natknęłam się na wątek w którym ktoś w internecie na forum prosił o pomoc bo macie cośtam zrobić za Wasze dzieci na zadanie domowe. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego odrabiacie za Wasze pociechy zadanie domowe? Czy to co zadaje się w szkole jest za trudne? A może młodszemu pokoleniu nie chce się myśleć kreatywnie, siedzieć w bibliotece i szukać wiedzy? Moi rodzice nigdy za mnie zadania nie odrabiali i jest to dla mnie trochę dziwna sytuacja. Czy możecie mi to wytłumaczyć? Nie krzywdzi się w ten sposób dzieci? Czy piątka czy szóstka za pracę domową którą zrobił rodzic jest lepsza od trójki, którą dostało dziecko za własną, ciężką pracę?
Jeśli to drażliwy temat i kogoś uraziłam to z góry przepraszam.
Pozdrawiam,
Emi
Nigdy!!!
Syn ma problemy dyslektyczne (dysgrafia, problemy z graficzną formą) - od małego źle sobie radził z pisaniem, rysowaniem itp. Mogę mu pomoc, potowarzyszyć, ale nigdy zrobić za niego - to ma być praca samodzielna, nie ważne jaki będzie efekt końcowy, nie ważne jak to ocenią nauczyciele - dla mnie warte wszystkiego, bo okupione ciężką pracą. A w szkole - ocena nauczycieli jest dużo łagodniejsza niż moja - bo choć jeszcze nie ma zaświadczenia z poradni (nie chciało mi się o nie ubiegać, ale zostałam niejako zmuszona) to wszyscy przymykają oko na jego bazgroły, uważajac go za prawdziwy przypadek dziecka z problemami.
Córka jest cwańsza - próbuje wymusić odrabianie za nią lekcji poprzez złe wykonywanie poleceń. I tutaj nie ma taryfy ulgowej - będzie tak długo siedziała aż nie zrobi - i nie ważne czy jest to ułożenie zdania z rozsypanki wyrazowej czy zadanie z matematyki (szczególnie tutaj zamiast myśleć zgaduje wynik, licząc, że prędzej mnie wyprowadzi z równowagi i podam jej gotowy)
Nie sądzę, żeby to był drażliwy temat. Wg mnie żaden odpowiedzialny rodzic nie robi ZA dzieci ich zadań. Co innego pomoc. Inaczej - to hodowla bezinicjatywnych bezmózgowców i pasożytów.
Mało tego, że nie wyobrażam sobie robienia czegoś za dziecko, to od pewnego czasu (za radą pani pedagog z poradni) sprawdzanie błędów ograniczam do stwierdzenia, że praca zawiera błędy... Mały (dyslektyk) zmuszony jest wówczas do pracy ze słownikiem i jest szansa, że będzie podnosił swoją wiedzę i umiejętności... Uważam, że dzieciaki muszą ponosić odpowiedzialność za swoją pracę lub jej brak... zawsze natomiast jestem gotowy do pomocy i wiem, że jest ona potrzebna... z matmy Duży nie potrzebuje pomocy, ale Mały niejednokrotnie nie rozumiał tematu... jak nie rozumie to nie rozwiąże zadania... przyznam, że póki co najwięcej wysiłku kosztowało mnie wyjaśnienie mu procentów i nauczenie metod obliczeń procentowych we wszystkich kierunkach... dla mnie rzecz oczywista, ale wyjaśnić zrozumiale i jednoznacznie małolatowi to trochę jak opisać budowę korby bez użycia rąk... prace z polskiego to już problem obu facetów... nie lubią pisać wypracowań i często omawiam z nimi temat wypracowania, przemycając sugestie, ale jak ognia unikam dyktowania... a tak ogólnie to uważam, że współczesną zmorą wychowawczo-edukacyjną jest fałszywie rozumiane przez rodziców "dobro dziecka".... dla dobra dziecka załatwia się zwolnienia z w-f czy basenu.... bo się spoci, zmęczy, przeziębi... dla dobra dziecka robi się jego prace domowe... bo trudne, bo późno, bo zmęczony, bo potrzebuje lepszą ocenę... dla dobra dziecka bierze się kredyty (naprawdę!!!) na kupno mu markowych ciuchów, butów, sprzętu... bo nie może się czuć wyalienowany i gorszy od innych... dla dobra dziecka już w pierwszej klasie wyposaża się je w telefony komórkowe.... bo jak mu się papier toaletowy przedziurawi przy podcieraniu tyłka to zapyta sms-em mamę co ma zrobić.... dla dobra dziecka.... S A M O D Z I E L N O Ś Ć?
Jeśli chodzi o odrabianie zadań za dzieci-to jestem zdecydowanie przeciw, ale jestem za odrabianiem lekcji z dzieckiem - oczywiście jeśli takiej pomocy wymaga.
Bardzo często pomagam synowi w matematyce,ale nie jest to na zasadzie ;mamo nie wiem jak zrobić; -a ja siadam i robimy- natomiast jest to na zasadzie takiej;
pytanie1-a o co tu chodzi?-i wtedy syn musi dokładnie kilka razy przeczytać treść ,bo sam musi choć trochę to zrozumieć by móc mi wytłumaczyć czego nie wie.
A następnie to tylko mogę go naprowadzać,ale tak by to on poprawnie odpowiedział.
Myślę że nie jest to odrabianie lekcji za dziecko ,które pomocy wymaga. Bo jak wiemy są dzieci bardzo zdolne i te mniej zdolne /nie mówię tu teraz o lenistwie/
Pozdrawiam
p.s. Trzeba być niezłym psychologiem by odgadnąć czy dziecko ma problem naprawdę, czy to tylko chwila lenistwa
U nas u córki to nie chwilowe - to długotrwałe lenistwo i wygodnictwo. Często odrabianie matematyki wygląda tak - nie umiem - siedzimy i tłumaczymy, środek zadania jest wykonywane bez najmniejszych problemów - przy końcu dziewczę sobie przypomina znowu, że ona przecież tego nie umie. A ze sprawdzianów -wszystkie możliwe oceny. dlaczego - bo nie chciało się przeczytać polecenia, bo w ten dzień panna nie umiała czytać.
Jak są problemy - całą klasówkę przerabiamy w domu. I jakoś wtedy nie ma ich od samego początku. Tak samo jest na poprawach (pani nie uznaje gołych dwóch punktów - pierwsze klasy nie mają jedynek i każdą pracę trzeba poprawić)
Wiem o czym piszesz! Ja już to przerabiałam
Ja mam dwóch synków, ten starszy też w pierwszej klasie ,tyle że
w gimnazjum. Zbiegiem czasu człowiek uczy się odróżniać lenistwo od niemocy. I w jednym przypadku i w drugim nie można powiedzieć dziecku-masz rozum to myśl i sobie radź- bo efektem mogą być ;zaległości, złe oceny, a wyjść z tego potem jest trudno i w rezultacie musimy siedzieć potem dużo więcej przy nauce. To jest moje zdanie i wiem że jeśli ma ktoś zdolne dziecko to nie bardzo wie o czym piszę, ale przecież nawet dorośli nie lubią robić czegoś co sprawia im problem , z czym sobie nie radzą, a jeśli się zachęci, wytłumaczy to wszystko wygląda inaczej.
A ja jeszcze dopowiem, że szczególną trudnością jest przypadek kiedy starszy jest bardzo zdolny, a młodszy nieco mniej... to była moja największa porażka wychowawcza!... o Dużym można chyba nawet powiedzieć, że jest wybitny (szczególnie z przedmiotów ścisłych)... nie mówię geniusz, tylko faktycznie wybitny... więc oczywiście czerwone paski, złote księgi absolwentów i tego typu bzdety.... Duży niezwykle rzadko wymagał wsparcia, a jeżeli już to z polskiego... gdy Mały wygrzebał się z nauczania początkowego, zaczęły się "problemy"... cudzysłów stosuję, gdyż Mały jest uczniem dobrym, z zadatkami na bardzo dobrego, ale od uzdolnień Dużego odstaje wyraźnie... kolejne sytuacje, kiedy okazywało się, że Mały nie kuma, wywoływały moją irytację... nie dopuszczałem w ogóle takiej myśli, że można nie rozumieć... ja rozumiem, Duży rozumie, to Mały nie może nie rozumieć... zarzucałem mu klasyczne lenistwo... i zaczęło się robić niefajnie... za którymś razem spojrzałem mu głęboko w oczy... tam była bezradność, smutek i strach.... wiedziałem, że dotarłem do krawędzi i jest to ostatni moment aby zrobić krok wstecz... milion pytań "dlaczego?" zahuczało w głowie... i moja panika... co ja do cholery wyprawiam?!... stopniowo dzień po dniu zacząłem się uczyć Małego... zaakceptowałem, że nie rozumie i że ma do tego prawo... do dziś pracuję nad odbudowywaniem jego zaufania do mnie... i cały czas staram się uświadamiać go, że jest akceptowany taki jaki jest, że ma mnóstwo zalet i zdolności, że moja miłość do nich nie zależy od wyników w nauce, że każde niezrozumiałe zagadnienie postaram się mu wyjaśnić i pomóc w zrozumieniu... nadal mam wobec niego poczucie winy, ale cieszy mnie że polubił matematykę, a wczoraj obwieścił, że z testu kompetencji uzyskał drugi wynik w klasie... i w ogóle bardzo go kocham!
Sytuacja taka sama jak i u mnie. Marcin zdolny, można powiedzieć wybitnie, matematykę umiał od zawsze, mając pięć lat zamiast budować z klocków ćwiczył na nich tabliczkę mnożenia (do gry matematycznej była potrzebna), po nieobecności w szkole po prostu siada do zadań i rozwiązuje tak samo jakby był na lekcji. Z polskim jest o tyle problem, że trzeba napisać - a tego nie lubi (choć styl ma dosyć bogaty). i zawsze są problemy.
Raz nawet poszedł w zaparte, że nie napisze, woli dwóję i tydzień bez komputera. Na pałę nie mogłam pozwolić - powiedziałam, że podyktuję. Po pierwszym zdaniu się tak rozpłakał, że to nie on sam, że przez następne 15 minut napisał całe wypracowanie, pełne fantazji.
A Marta - nie głupia, ale dużo mniej zdolna, kawałowa blondynka, choć brunetka (choć nie z głupoty a z wygody). I ciągle zadawanie pytań w myśli - dlaczego ona nie rozumie, dlaczego nie potrafi. Nieprzyjemne przytyki - no jak ten "głupol" może tego nie rozumieć, przecież to takie proste. Ile razy w domu potrafi - bo z nią siedzę, nie pozwolę wpisać złego wynku - aż obliczy uczciwie (najpierw zgaduje) a w szkole już nikt nad nią nie stoi. pomimo buntów wewnętrzych trzeba z nią pracować - bo jak się zrobią zaległości teraz to potem nie będzie ratunku
Mimo, że Marcin wymagał dużo więcej pracy - początki dysleksji, trudności z czytaniem itp (ale na szczęście się udało) jednak wszystko było prostsze, łatwiejsze, bo się starał. A jej się nie chce.
To mój młodszy synuś podobnie jak Twoja Martusia - jeśli ma ochoty choć troszkę by przyswoić odrobinę wiedzy, to mogę mu coś wytłumaczyć i nawet nieżle idzie ,-ale jeśli ochoty nie ma to naprawdę jest ciężko!
A pozatym mamy ogromny problem z matematyką-może mi coś doradzicie
- Ma fantastyczną pamięć, regułki to nie jest problem, ale zastosowanie ich w zadaniu to wręcz nierealne!
Jak wszyscy - zrobić za na pewno nie, ale pomóc jak najbardziej :-)
Jak pomagam, to najczęściej z plastyki, z całą resztą Młody radzi sobie sam. No i kiedyś było tak, że wieczorem (koło 20.00) przypomniał sobie, że musi na plastykę zrobić wydzierankę (taki obrazek z kolorowych kawałków papieru), ja twardo "jak wiesz od tygodnia i dopiero teraz sobie przypomniałeś, to siedź i rób, aż skończysz", Młody ze łzami w oczach zaczął... Siedzi przy biurku, wydziera, nakleja... Mija pół godziny, postęp w pracy prawie żaden (bo żmudna jest), Młody zmęczony (po dniu w szkole, treningu...), pękłam, usiadłam obok niego i mówię "daj, pomogę ci, ja będę wydzierać, a ty naklejaj". No i tak sobie siedzimy, ja wydzieram, on nakleja, przy okazji sobie rozmawiamy o różnych sprawach... i w pewnym momencie padają słowa "wiesz mamo... ja to mam szczęście, a właściwie to obydwoje mamy szczęście", odrobinę zdziwiona czekam na ciąg dalszy (zachęcając go pytaniem "dlaczego?")... Młody kończy "ja - bo mam taką fajną mamę, a ty - bo masz takiego fajnego syna"... :-)))
Siedzieliśmy wtedy do północy, następnego dnia okazało się, że nie miał mieć gotowej pracy, a jedynie przygotowane materiały... ale dostaliśmy szóstkę ;-)))
Mój syn do dzisiaj ma do mnie wielkie pretensje, że nigdy nie "pomagałam" czyt. nie robiłam za niego prac domowych, a ma teraz 16,5 roku!!! Zawsze słyszałam: innym mamy to pomagają a mi nie! Dlaczego??? Ale tak już zostało do dziś. Znam też dorosłych, którzy robili całe prace za dzieci. Szkoda tych dzieci. Pozdrawiam almad
Kiedyś juz o tym opowiadałam ... nigdy nie zapomnę rozczarowania w pierwszej klasie , kiedy moje kwiatki , rysowane pracowicie przez całe popołudnie , nagle zbladły przy wybujałych bukietach , jakie przyniosły inne dzieci... I komentarz , że moja praca jest taka niedokończona i niedokładna ( niechlujna ? ) . Jako dziecko grzeczne nie zgłosiłam przepełniających mnie wątpliwosci co do faktu , kto miał zadaną pracę domową ...
Co do moich Nieletnich ... cóż , są jeszcze malutkie , ale juz teraz nigdy , pomimo intensywnych nagabywań ,nie biorę kredki , zeby popracować nad malowankami dla 4-5 latków . Za to z uporem wystawiam wszystkie naddarte , źle przyklejone i fantazyjnie wysmarowane dzieła rąk Nieletniej Starszej.
Są jej własne .
Nie wyobrażacie sobie , jaką miałam niespodziankę , kiedy Nieletnia przyniosła mi ostatnio karton z pierwszymi próbami pisania - Napisałam do Ciebie list Mamuniu !
Chyba najpiękniejszy list , jaki dostałam ;))))))))))
Wczoraj uczyłam sie z moim Małym wierszyka na Dzien Matki. Jak to sześciolatkowi wypały mu przednie mleczaki, zatem szerokim bezzębnym usmiechem powiedział " mamus przeczytaj bo ja nie umiem". Dłuższe słowa sprawiają mu jeszcze kłopot,jest w zerówce. Ale jest to jedyna moja pomoc w odrabianiu zadań.
Nawet nie wiesz jakie to trudne widząc błagalne spojrzenie dziecka - mamo pomóż (choć to nie jest najgorsze) albo gdy widzisz, że sobie nie radzi, serce Ci się kraje, łzy stoją w oczach, ale wiesz, że każda twoja pomoc to okaleczenie tego dziecka, że potem może sobie nie poradzić, gdy już w podstawowych rzeczach będzie wyręczane. Przeszłam przez to, nieraz ryczałam dla towarzystwa z nim (gdy np. pokolorowanie jednego rysunku zajmowało ponad 2 godziny).