Młoda Kobieto,do zycia trzeba się przyzwyczaić,a odpoczywać będziesz na emeryturze...chociaż ja teraz jestem bardziej zajęta niż kiedyś.
Zakupy to dla mnie sama przyjemność, mieszkanie jest dla mnie,nie ja dla niego (sprzątam wtedy,gdy mam dobry humor,zdarza sie czasami,że sprzątam czyste mieszkanie,a czasami tydzień nie ruszę ścierki do kurzu).Dobrze,że w moim domu nie ma alergików.Prasowanie-odpowiedni program w pralce i połowa ubrań nie wymaga prasowania.No niestety śmieci wynosic i myc kosz,tak jak toaletę trzeba codziennie.Trzepanie;przed ostatnimi świętami wyrzuciłam ostatni dywan a za nim odkurzacz.Mopem po panelach i spokój.
Piszę tak troszkę żartobliwie,ale już zapomniałam co to znaczy dzieci,praca,zakupy,obiady.Powiem więcej podziwiam te kobiety,które to wszystko robią,buntują się tylko po cichutku,a jeszcze czasami znajdują czas dla siebie.
Zgadzam sie z Basią w kwestii sprzątania, mieszkanie jest dla nas a nie my dla niego:) też sprzatam np. w soboty, czasem jak nie mam nastroju to tylko tak z grubsza:) nie mam zmywarki więc zmywam jak mi się trochę już nazbiera, tak z poprzedniego dnia, pralka pierze a ja prasuję przeważnie jak jest już taka potrzeba (tzn. do ubrania:)), uwielbiam gotować i piec moim mężczyznom, więc to nie problem. Śmieci wyrzuca przeważnie syn, czasem mąż. Mąż też czasem pomaga w sprzątaniu, odkurza, ściera kurze np. przed imprezami (ja wtedy urząduję w kuchni:)) Muszę tu powiedzieć, że mąż sprząta chyba dokładniej niż ja:) może dlatego, że tylko czasem hihi
Jak mam większe zakupy to zabieram ze soba na targ wózek, zakupy do domu często wnosi syn (jak już są na korytarzu:)) Do supermarketu (najczęściej Lidla) po zakupy jeździ mąż ze spisana przeze mnie listą:)
Najważniejsze w tym wszystkim jest to żeby nie dać się zwariować:) dobrze, że mam taką rodzinkę jaką mam; jeśli nie jest dokładnie posprzątane to nie ma afery:) sprzątnie się później, jak będzie lepszy nastrój, więcej czasu i ochoty. Jak to mówią (podczas wielkich porządków np. przed świętami) "święta i tak sie odbędą czy posprzatasz dokładnie czy trochę gorzej". Nie chcę tu powiedzieć, że mam w domu totalny bajzel, ale nie może być tak by takie rzeczy psuły nam humor i wzajemne kontakty z rodziną. Jak mam biegać ze ścierą, i wkurzać się na rodzinkę, że bałaganią to wolę odpuścić i nie psuć atmosfery.
Dobrze jest działać metodycznie, planować prace (małe) i konsekwentnie je wykonywać, czas dla siebie też można znaleźć, a to jest niezwykle ważne, żebyśmy się dobrze czuły ze sobą i z innymi, no i żebyśmy czuły się wartościowymi kobietami, matkami i żonami (partnerkami)
Zgadzam sie z Daną co do angażowania rodziny do codziennych obowiązków w domu.
Chociaż ja ciut wiecej ich angażowałam ( synów, jak jeszcze mieszkali z nami), bo mąż do tej pory dzielnie mi pomaga.
Przede wszystkim chlopaki sprzatali swoje pokoje, z myciem okien włącznie.
Co do wynoszenia śmieci i mycia naczyń, to były dyżury. Każdy był ujety w grafiku.
Obiady gotowałam ja, ale chłopcy najczęściej z własnej inicjatywy przygotowywali niedzielne śniadanka.
Dzisiaj , gdy mieszkamy z meżem sami, obowiązkami dzielimy się po połowie.
Zakupy robimy razem, juz od wielu lat.
No i z tymi porządkami w domu nie należy przesadzać....
W pokojach ogarnięte, ubikacja i kuchnia - na błysk.
Najwazniejsze nie robic wszystkiego samej, bo inni też potrafią i nie dac się zwariować.
pozdrawiam jasia
kurcze \dana , masz identyczną rodzinkę jak ja :)) u mnie jest dokładnie tak samo , no oprucz zmywania , bo mam zmywarke :)) pozdrowionka hihi
-4:45 pobudka, poranna toaleta, ubieranie,'pacykowanie" się do pracy:)),kanapki i herbata w termosy do szkoły dzieciom, gotowanie mleka na śniadanie ( codziennie muszą zjeść przed pójsciem do szkoły cieple płatki, musli), podgotowanie jakiejś kości na zupkę
-5:40 autobusik i do pracy
-6:20 wchodzę do biura,zamykam drzwi i to są naprawde moje minuty:)), kawa,,jak w domu nie zdążę to dopiero się maluję układam włosy, zawsze w biurku mam książkę to mam czas i spokój żeby poczytać
-7:00 osiem godzin"relaksu":))))
-15:20 autobusik i do domu
-16:00 dom, szybko w "robocze" ciuszki i przygotowanie obiadu na nastepny dzień ( gotuję z dnia na dzień , żeby dzieci po przyjściu ze szkoły miały obiad), w międzyczasie pranie (automat-świetny wynalazek), obrządek (mieszkam na wsi, więc świnki, kurki,koń:)))) a w lecie jeszcze sianokosy, plewienie jarzynek, to co się na wsi musi zrobić:)))
-19:00 kolacja dla dzieci, sprawdzenie lekcji, prasowanie ubrań na następny dzień, jakaś bajka z dziecmi i kiedy "młodzież" i inni domownicy śpią, coś tam posprzątam
-22:00 zasłużony sen:)))
Tak mniej więcej wygląda mój zwykły dzień:)) Sobota jest dniem "porządkowym" to co mi umknęło na tygodniu jest "doczyszczane" w sobotę. Bardzo lubię piątek, bo nie muszę gotować na drugi dzień, więc czsami podganiam sobie porządki a czasami po prostu nic nie robię,czytam,spędzam całe popołudnie z dziećmi po prostu odpoczywam. Takie piątki tylko od jesieni do wczesnej wiosny bo później dochodzą "roboty polowe":))
Zakupów nie robię,sporzadzam listę i jest człowiek od "specjalnych poruczeń",który to robi a jak czegoś nie dopiszę to dzwonię do domu i przypominam.
Prasuję wtedy kiedy jest mi potrzebny dany ciuch, układam i w półki lub na wieszaki .
Czasami się nie wyrabiam ale nie rwę włosów z głowy, zrobię jutro, a czasami tak jak dzisiaj mam nawet czas pobuszować w internecie.
Robię dużo dań które można zamrozić i jak nie mam czasu jest jak znalazł gotowy obiad w zamrażarce:))
I nie myślcie,że jestem taka "słaczka" i wszystko robię sama:))) obiady,pranie,sprzątanie to co w domu niestety tak:((( ale w gospodarstwie i polu jest nas troje.
Podziwiam !! I gratuluje mężowi takiej żony!!!! Pozdrawiam serdecznie . Dorota
Dorotko, tak naprawdę każda z nas robi to co ja codziennie!!:)) Zauważ ile w moim poście jest uśmiechów:))) To tylko jak się napisze tak strasznie wygląda. W rzeczywistości tak mam wszystko poukładane, że gotując obiad nieraz zrobię ze dwie inne rzeczy. Nie stoję cały czas przy kuchni i nie pilnuję garów:))Te z nas,które nie mają dzieci mają może mniej pracy, ale praktycznie wszystkie robimy to samo. Wiadomo,że te dziewczyny,które mieszkają na wsi i pracują maja trochę wiecej obowiazków . Dużo czasu marnuję na dojazdy. Poza tym wcale nie oglądam telewizji,więc nie gonię - bo "M jak Miłość" czy inny serial a co za tym idzie mam więcej czasu.. Zamiast tego wolę poczytać dobrą książkę:)))
No i zaznaczyłam,że nie jestem sama:))) Dzieci rosną, więc juz pomału wciagam ich w domowe obowiązki. Wiadomo,że taki 10-latek, czy 13-latek okien mi nie umyje, ale zetrzeć kurze, pozamiatać,odkurzyć czy nawet powiesić pranie już ich ścigam. A co!!! Niech kiedyś żony mają z nich pożytek:)))). Na razie bardzo chętnie pomagają w kuchni, podczas pieczenia ubijanie, ucieranie mnie nie obchodzi. Sadzam goscia z mikserem i tylko kontroluję "proces" i dosypuję odpowiednie składniki.:))
Dziekuję za ciepłe słowa, a mąż....znasz to powiedzenie "cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie co posiadacie"
Mimo wszystko... wielkie WOW jeszcze mi brzmi :))))))
Ja jeszcze musze poczekac az mi dzieci bedą pomagać ;-) , chociaz synek ( 6 lat) sam czasami bierze szmatke i wyciera kurze , z czego sie bardzo ciesze a córa ( 3 latka) probuje odkurzac, nie ważne ,że pół godziny stoi w miejscu i sprząta ten sam kawałek podłogi, ważne ze sie stara . Bardzo mi sie podoba to,ze probujesz nauczyc swoich synów pomocy w kuchni, ze kiedys zony będą miały z nich pozytek, Brawo!! Szkoda ,że moja teściowa nie myślała w ten sposob , bo czasami mam wrazenie ze mam 3 dzieci hahahhahhaha.
Wiem ,że praca na wsi jest ciężką pracą i dlatego Cie podziwiam i podziwiać bede. A jesli chodzi o Twojego męża to jestem pewna,że zdaje sobie sprawe z tego jaki skarb posiada. Pozdrawiam Bardzo serdecznie. Dorota
To był błąd naszych mam i teściowych,że nie uczyły swoich synów chociaż podstaw. Moja teściowa potem narzekała sama na siebie, ale pamiętam zaraz po ślubie ugotowałam pierwszy obiad i mówię do męża żeby pozmywał naczynia:) Nie powiem, nawet chętnie stanął przy zlewie, ale oczywiście wyręczyła go mama mówiąc,że wstyd, dwie baby w domu i żeby chłop naczynia mył!!!! Potem jak narzekała to jej przypominałam tą sytuację:)))) Jak dzieci były mniejsze i chciały pomagać przy obiedzie, tłuc kotlety czy panierować to narzekała,że robią za duży bałagan, bagatelizowałam sprawę i mówiłam "sie posprząta":)))) Za to ile dla dzieciaków było frajdy przy takim pomaganiu:)) a ile chwalenia,bo "my ź mamom tatusiowi obiad psigotowaliśmy":))))
Też tak miałam jak dzieci były małe, teraz jest inaczej, bardziej na luzie. Obiady gotuje dla dwóch osób ale oczywiscie robie za dużo więc zupki do słoików i do lodówki (wlewam gorące wiec słoik sie zamyka). Drugie danie, zawsze przygotowuje wiecej i do zamrażarki. Jak mąż krzyczy , że jest głodny a ja nie zdąze przygotować obiadu więc kieruje go do lodówki - masz trzy zupy do wyboru i nie masz co jeść?? Sprawa załatwiona obiadu, kiedyś latałam jak szalona żeby codziennie było coś nowego ale teraz wyrosłam z tego. Znajomi sie śmieją z męża , że ma zupkę od zaszłego roku - tak było na początku stycznia, zupka była z konca grudnia.