Czy zgadzacie sie ze mna?Czy tez uwazacie,ze kobieta jest ozdoba i WIZYTOWKA faceta?
Chyba tak...jezeli nie ma predyspozycji zeby byc madra, samodzielna, niezalezna partnerka, no to niech chociaz pachnie i blyszczy:)))
Czy chcesz przez to powiedzieć, że mądrej sama mądrość wystarczy. Znam takie miejsce w sypialni w którym raczej rzadko wiedzie się uczone dysputy.Przeda wszystkim kobieta powinna tak wyglądać, żeby sam z siebie była zadowolona, a wiadomo człowiek lubiący siebie i zadowolony, szybciej polubi innych i inni też będą go dobrze odbierać. Jedno nie wyklucz drugiego. Jak człowiek lubi się stroić i stać go na to, to niech to robi. Moje spojrzenie na temat jest trochę skrzywione, bo jak większość mojego gatunku jestem wzrokowcem, ale potrafię też docenić tekst jaki do mnie dociera. Pozdrawiam.
zgadzam sie! Moje zdanie kobieta jak i mezczyzna powinni o siebie dbac wlasnie dla tego miejsca w sypialni miedzy innymi. Pamietajmy jednak ze humor, inteligencja i fantazja jeszcze bardziej sprzyjaja spotkaniom w cztery oczy.Przede wszystkim jednak dla siebie samego bo lepiej nie byc perfekcyjnie piekna ale sztorcujaca meza w sypialni kobieta, ze "z tej strony nie bo widac mi brzuszek, bez swiatla bo moze sie makijaz rozmazal"... Kobieta moze byc wtedy piekna jak aniol jesli jednak sama siebie nie akceptuje zatruje mwzczyznie kazda radosc wcale nie gorzej niz wtedy gdy wyglada jak poczwara i nie dba o higiene. Oczywiscie pisze kobieta ale wlasciwie tyczy sie to obojga.
Po drugie wiadomo, ze chcemy sie naszemu partnerowi podobac wiec powinnismy o siebie dbac. Jednak z drugij strony "widzialy galy co braly" i partner ktory nagle z puszystej blondynki chce zrobic chuda brunetke bo taka moda nastala jest partneren (sorry) do wymiany. Takie zachowanie swiadczy o jego slabym charakterze i checia zycia "przez kogos" imponowania otoczeniu "rzecza" bo tak traktuje wtedy partnera.´
Prawo zlotego srodka sprawdza sie i tutaj.
Oj, to, to. Ważne, żeby w ten środek trafić.Nie musi być złoty. Pozdrawiam
Wybacz, ze jakims cudem przeoczylam Twoja wypowiedz, to naprawde przypadek a nie ignorowanie:) Mam nadzieje, ze dalsze moje wypowiedzi w watku jednak oddaja co mialam na mysli. Przepraszam, ze to tak wyglada jakbym nie chciala prowadzic z Toba rozmowy.
Nie!
Kobieta nie jest rzeczą- jak naszyjnik, albo wazon, które słuza do ozdoby.
Niby dlaczego miałby być WIZYTÓWKĄ? ( kolejny przedmiot!), nawet nie umiem znależć odpowiedniości, albo też płaszczyzny, na której uroda kobiety miałaby świadczyć o mężczyźnie.
Ponadto - kobieta nie nalezy do męzczyzny.
Równiez dopowiadając do tematu- nie zgadzam się- bo gdyby odwrócić- to miałoby znaczyć, ze męzczyzna specjalnie miałby się starc, zeby brzydziej od kobiety wyglądać?
Chyba, zeby już calkiem wywrócić pytanie- wte i wewte- jesli kobieta czuje się kochana- to zazwyczaj pięknie wygląda? Czy tak powinno być? Tak! Kobieta powinna się czuć kochana! ( tyle, ze to już jest moja nad-nad- nadinterpretacja :) )
Taaaa ...
A na czole powinna mieć wywatuaowane wszystko to co każda szanująca się wizytówka ma .
I uwieńczeniem każdego spotkania biznesowego jest tradycyjna wymiana wizytówek ...
Tylko , że od jakiegoś już czasu kobiety też mają wizytówki ...:)
no. jasne. a wieczorem nogi na 20 po 8 o heja. zawsze zwarta i gotowa. piękna śliczna i układna.
nie uważam tak. kobieta nie jest niczyją ozdobą. kolczyki są.
Dziewczyny, co byśmy nie pisały...co byśmy nie wymyśliły mądrego to i tak znajdą się faceci, którzy tak właśnie traktują kobiety. Kolejna laska do kolekcji, żeby kolegom gały wyłaziły z oczu...a potem papa, bo się znudziła. Niestety, to instynktowna część naszej natury za to odpowiada - najsilniejszy samiec zdobywa najlepszą samicę - skoro pokażę się w towarzystwie ekstra laski, to wszyscy pomyślą że jestem "debeściak" po prostu.
Nie mówię że wszyscy faceci tacy są, broń Boże...ale nie ma się co łudzić, że większość mężczyzn kieruje się jednak wyglądem kobiety, potem dopiero dostrzega resztę...faceci to przede wszystkim wzrokowcy i ...fetyszyści: pupa, usta, duży biust, mały biust - coś ich przyciąga, a dopiero potem zachodzi konfrontacja wyglądu z tym co siedzi w głowie wybranki...
No to jest moje zdanie...nigdy nie byłam facetem, więc może się mylę...ale troszkę już żyję na tym świecie i coś tam zdążyłam zauważyć :)
Teraz nie obrazajac fajnych facetow. Dla mnie to co piszesz jest wlasnie facikiem w przeciwienstwie do mezczyzny. Facikiem mozna byc we wczesnej mlodosci - to sie jeszcze rozumie bo zanim sie charakter uksztaltuje probuje sie rozne wzorce. Jednak jesli taki facecik nim pozostaje majac ponad nascie lat to sorry ale dla mnie to nie mezczyzna (przynajmniej nie dla mnie) chocby nie wiem kim byl. Tacy nie budza we mnie szacunku ani tez nie fascynuja takich mi tylko zal albo im wspolczuje.
Jak facet chce mieć ozdobę,to niech sobie kupi spinkę do krawata.Jakoś nie mam w swojej rodzinie,ani w gronie znajomych takich panów,którzy w tak prostacki sposób traktowaliby swoje kobiety.Dla mnie jest to żenujące.
...no tak,wcale nie jestem zaskoczona Waszymi odpowiedziami.Sama ,po rozmowie z kumplem,tez tak uwazalam.Pozniej,po bardzo glebokich przemysleniach(hi,hi) zmienilam troszke zdanie.Napisze wiecej wieczorem...a poki co mam nadzieje,ze Panowie tez wezma udzial w dyskusji
A mnie się wydaje, że każda kobieta pięknie wygląda przy mężczyźnie, z którym jest szczęśliwa... ale to tak na marginesie głównego nurtu wizytówkowego.
TILL,przybij piątkę! Kocha i jest kochana...Pozdrawiam!
...mialam napisac pozniej,ale co tam.
Mysle,ze kazda kobieta(a moze nie kazda?jednak chyba wiekszosc)chce kochac i byc kochana.Jesli ma partnera ktory ja kocha,szanuje,wspiera to na pewno czuje sie pewnie,czuje sie piekna(a to jest bardzo wazne!!!)Jest wiele pieknych kobiet,ktore bedac w toksycznych czyli niszczacych je zwiazkach,uwazaja,ze sa brzydkie,nic nie warte,zakompleksione.A te,jak ktos juz tutaj napisal,brzydule,kochane i podziwiane,potrafia swoje szczescie wyemanowac w taki piekny sposob,ze cala reszta swiata bedzie podziwiac ich piekno ,to wewnetrzne wlasnie..Tak wiec,mysle ,ze kobieta moze byc wizytowka (oczywiscie w przenosni) swojego partnera."Pokaz jak wygladasz a powiem Ci jakiego masz meza"-mawia moj znajomy...i chyba ma racje.Ale to jest takie moje spostrzezenie,a Wy macie swoje i tak jest dobrze
Nastąpiło tu duże nieporozumienie.
Teraz piszesz o czymś KOMPLETNIE innym niż na początku.
Bycie czyjąś "ozdobą" jest kompletnie inną sprawą niż bycie piękną, bo ją mężczyzna kocha rozpieszcza uwielbia i adoruje.
Zresztą, twój kolega też mógł miec na myśli coś odmiennego (np. zasobność portfela pana męża, pardon, oceniany przez ubiór żonki)
Straszliwie zbanalizowałaś tę kwestię.
Nie zrozumialas mnie,i nie rozumiesz w dalszym ciagu
Ale nas wkręciłaś...no ale tak, wiele osób na tym forum zawsze odczytuje wszystko w negatywny sposób (ja się dołączyłam, przyznaję bez bicia). Pewnie że ta wizytówka może być odczytana w inny, pozytywny sposób, muszę to przeczytać mężowi, hihi. Fajnie myślisz, podoba mi się to :) Pisz tu jak najczęściej :)))
...no wreszcie ktos mnie zrozumial !Dziekuje Ci Pozdrawiam
Acha , to taka prowokacja była ...:)
Pytanie brzmiało : czy zgadzacie się na przedmiotowe traktowanie kobiet , a wniosek miał być zaskakujący : tak ,pod warunkiem , że mężczyzna da kobiecie szczęście .
Wystarczy kochać i być kochaną , żeby z brzydkiego kaczątka zmienić się w łabędzia .
No nie wiem ...
Bo szczęście w równym stopniu zależy od bliskich nam osób i od nas samych . Istnieją takie pojęcia jak samoocena czy poczucie własnej wartości ( to znaczy kompleksy lub ich brak ) , a te , jak sama nazwa wskazuje wymagają naszej własnej pracy . Jak ktoś sam nie uwierzy w to , że jest wartościowy i atrakcyny , to nikt mu nie pomoże . Np . niewinne stwierdzenie " słodkie masz fałdki " może być skrajnie różnie interpretowane . Gdy ktoś ma dystans do siebie sobie pomyśli : " no , rzeczywiście , fajnie sie je miętoli " , a jak ktoś ma kompleks , to się zdołuje i będzie nieszczęśliwy . A to przecież nie znaczy , że partner jest zły ?
Istnieją też czynniki zewnętrzne . Na przykład pryszcz na nosie . Taki pryszcz potrafi spowodować niezłego doła , prawda ?
No i idę z tym pryszczem i z mężem na spotkanie z Twoim zajomym . Jestem głęboko nieszczęśliwa z powodu tego pryszcza . A znajomy obserwuje mnie i wyciąga wniosek , że małżonek jest potworem , bo ja jestem głęboko nieszczęśliwa i brzydka z pryszczem .
To chyba trochę nie tak ?
Dlatego nie uważam , żeby stan ducha , umysłu , czy tym bardziej wygląd jednej osoby dawał podstawy do oceniania innej osoby .
Kojonkosky, tak bardzo mi sie podoba Twoja wypowiedz, ze nie moge sobie odmowic skomentowania:))) Z tym pryszczem to dobrze trafilas, bo jak kobieta ma pryszcza, to na mur beton chlop ja leje. Pryszcze wyskakuja od bicia, kochane kobiety nie dostaja pryszczy:)))))
Serio bardzo lubie Twoje wypowiedzi, bo widac w nich jasno, ze myslisz - pozdrawiam.
Ty chyba jednak pragniesz mojej śmierci ...
To pozwol, ze dam Ci pychola poki co :)))))
nie temat byl czy kobieta jest wizytowka meza (nie napisane jak masz to rozumiec) co Ty i nie tyklo ty odebralas i skojarzyklas przede eszystkim przedmiotowo. Nie a nic w tym zlego to tylko dla scislosci
z reszta sie zgadzam. a kolega patrzac na to jak cie twoj partner kocha, mimo pryszcza, pozazdrosci. Zas widzac, ze mimo tej milosci jestes zdolowana bo Ty sama siebie nie znaosisz ze wzgledu na pryszcz pozaluje Ciebie a moze i Twego meza - jesli swoje niezadowolenie z samej siebie wyzyjesz na chcacym ci nieba przychylic mezu.
Użytkownik Netka Anetka napisał w wiadomości:
>"Pokaz jak wygladasz a powiem Ci jakiego masz meza"-mawia
> moj znajomy...i chyba ma racje.
Zgadzam się w 100% :))bo odkad mi rosnie brzuszek ,mezowi tez ! fakt ze jest wysokim facetem , ale ja to widze ,jak mu sie lekko zaokragla , ciekawa jestem kto pierwszy urodzi.
Teraz powaznie ,znam pewna pania , ktora nic a nic nie dba o siebie ! przykro mowic , maz tez nie wyglada przy niej najlepiej ,koszule nosi wygniecione i buty brudne.(ale skoro tak lubia ! ich sprawa)
Tu się zgadzam w 100%.Wtedy oboje wyglądają pięknie.
Swieta prawda ! kobieta ktora kocha i jest kochana i czuje sie szczesliwa , zawsze czuje sie piekna . :) mysle jednak ze kazda kobieta , powinna znalezc chwilke czasu dla siebie i zadbac o swoja urode , nie robic za wizytowke dla meza ! ale pieknie wygladac dla samej siebie
o z tym sie zgadzam w 120 procentach i ciut ciut
nie! powinnysmy byc piekne przede wszystkim dla samych siebie! jesli bedziemy piekne dla siebie to i dla wszystkich wokol rowniez! Badzmy piekne dla siebie!
...ale chyba milo jak ktos to nasze piekno zauwaza,no nie?
"... bo kobieta to przy mezczyznie powinna pieknie wygladac!" Moim zdaniem nie należy tych słów rozumieć dosłownie. To pewnego rodzaju przenośnia. Jeśli mężczyzna kocha i szanuje swoją kobietę a ona to czuje i odwzajemnia te uczucia, to zawsze będzie przy nim pięknie wyglądać Kochana kobieta jest piękna od środka i emanuje wtedy tym "pięknem" na zewnątrz. No i nie jest ważne, czy ktoś o niej mówi "koszmara" ona dla niego i dla siebie jest piękna W tym kontekście odpowiadając na pytanie twierdzę, że tak - kobieta przy mężczyźnie powinna pięknie wyglądać", bo to oznacza, że jest szczęśliwa
Co do tego...przypomniało mi się że znam takie małżeństwo: mają pieniądze, mają córeczkę, ona jest piękną kobietą, dobrze ubraną, on przystojny, pewny siebie...można by powiedzieć - przykład szczęścia i spełnienia. Ale po niej tego nie widać...prawie się nie uśmiecha, a jej uśmiech jest jakby wymuszony, chudnie w oczach (może nawet ma anoreksje?), mimo że jest młoda na twarzy mocno zaznaczają się jej zmarszczki...bo on ją zdradza i powoli niszczy - co widać gołym okiem.
Wydaje mi się, że jest to dobry przykład, iż to co napisała Netka Anetka i Smakosia, ma sens.
Gołym okiem można dostrzec że kobieta jest w małżeństwie nieszczęśliwa...
Tak, kobieta jest wizytówką mężczyzny, bo to jak on ją traktuje natychmiast zaznacza sie w jej zewnętrznym wyglądzie - i nie chodzi tu o ubranie - chodzi o twarz, o sposób chodzenia, o uśmiech - tutaj natychmiast wszystko widać.
Wlasnie to jest najwiekszym problemem kobiet! Musimy, my kobiety, mezczyzni, kazdy z nas znalezc swoje wlasne szczescie, ktore nie zalezy od tego z kim zyjemy, czy mamy zmarszczki, dom, samochod, ladne ubrania....jest to cos wiecej i nad tym musimy pracowac cale zycie, musimy wychowywac nasze "male szczescie" w nas samych, bez wzgledu na to co sie dzieje wokol nas! Wiem ze to nie jest latwe, ale dzien za dniem mozemy to wypracowac, a wtedy na wszystko inne popatrzymy innym okiem :)))
masz zupelna racje tylko moim zdaniem tyczy sie to obojga. Bo i po nim widac gdy jest nieszczesliwy
Ja się nie zgadzam wizytówką mężczyzny są zadbane dłonie i czyste buty a kobieta dla mężczyzny powinna być partnerką na dobre i złe.
Mężczyzna nie musi być piękny
Wystarczy że ma w sobie gest
Gdy głos ma milusi
Być piękny nie musi
Chociaż wcale nie szkodzi gdy jest;))))
Najpierw pewne zalozenia:
- nie rozpatrujemy relacji samica- samiec, a relacje sensowna kobieta - sensowny facet.
- nie rozpatrujemy patologicznego ukladu, a uklad partnerski - z miloscia wzajemna. A wtedy - tak - kobieta powinna byc wizytowka faceta,taz samo zreszta jak tenze facet ma byc wizytowka swojej kobiety. A oboje czynia to zarowno dla samych siebie, jak i dla swoich partnerow. Wtedy im sie che byc wizytowkami
I tutaj przypomina mi się piękna baśń wietnamska czy koreańska pt." Ziele fi" Opowiada o najbrzydszej kobiecie i najbrzydszym chłopcu w całym państwie, ich brzydota był tak okropna,że nawet trawa więdła i ptaki milkły. Kiedy sie poznali i pokochali razem stanowili najpiękniejszą parę. Osobno stawali się na powrót najbrzydszymi ludźmi. Może to i nie na temat, ale jak juz wcześniej zostało powiedziane miłość dodaje piękna...
ja może z innej beczki...
moim skromnym zdaniem nie ubieram się dla mężczyzny, nie robię makijażu po to żeby się podobać mężczyźnie.
Jest takie stare powiedzenie " jeżeli nie podobasz się na brudno to i na czysto trudno" oczywiście to jest przenosnia.
Uważam,że kobieta musi sama sobie podobac się / nie mylić z narcyzem/ Każda kobieta powinna dbać o siebie, Być piękną podobać się to jest żyć ze zgodą z własnym sumieniem i to jest piękne i urocze.
Idąc ulicą nie zawsze koło swgo mężczyzny to co ma być już zaniedbana,nie uczesana bez lekkiego makijazu bo nie musi sie podobać?Właśnie i tu...tak ważne ...elegancja szyk, co zawiera się w całym słowie piękna.
Kobietki bądźcie dla siebie piękne!!!! a wy Panowie podziwiajcie nas kochajcie nas bo kobieta kiedy jest kochana piękna jest to tyle Jeszcze jedno będziemy piękne w swej mądrości na codzień nie tylko od święta Kobiety bądźcie piękne na wiosnę i nie tylko....
to madre co piszesz ....wlasnie w tym sek....mozna byc brzydkim i szczesliwym, temat jest glebszy niz mogloby sie wydawac, wlasnie dlatego moj powyzszy komentarz o szczesciu...to kim jestesmy w srodkujest wazne, to jakimi sie sami widzimy, czy kochamy samych siebie? w tym tkwi problem....a czy ladnie sie ubrac i wygladac dla wlasnego mezczyzny to drobiazg, jesli sprawimy tym przyjemnosc to czemu nie?czesto gdy jestesmy "w dolku" warto zadbac o siebie! to poprawia humor :)
Hmmm, ale myślę, ze tu nie chodzi o to żeby ładnie wyglądać - nie chodzi o wymuskana fryzurkę, super ciuchy....myślę że chodzi o ten błysk w oku, ten uśmiech - nie wymuszony ale prawdziwy, będący oznaką prawdziwego szczęścia, jakie ta osoba w sobie nosi...o to światełko, którego nieraz zadbana, wytapetowana, wystrojona kobieta nie posiada.
Kobieta szczęśliwa w małżeństwie właśnie to "coś" posiada...niezależnie czy jest brzydka, czy zeszpecona...jeżeli ktoś ją kocha naprawdę, akceptuje ją i da jej to odczuć - to widać także na zewnątrz, bo prawdziwa miłość leczy z kompleksów i pomaga zaakceptować samego siebie, takim jakim się jest.
Hmmm, a ten pryszcz, ten zły humor...pewnie ze kobieta bywa w złym nastroju, ale chwilowy nastrój z pewnością nie odbija się na wyglądzie tak jak częsty płacz, jak nieustające wpędzanie przez męża w kompleksy (jesteś za gruba , za chuda, głupia itp.)...
Mężowie i partnerzy, jeżeli chcecie mieć piękne kobiety, mówcie im, że są piekne i dajcie im odczuć, że je w pełni akceptujecie - bo jeśli je kochacie - zapewne tak jest. Bo kobiety tego potrzebują...a wtedy każdy pryszcz na twarzy jakoś zniesiemy :)))
Tu masz racje. I szkoda ze tak welu ocenia powierzchownie i naiwnie. Wiesz moze to nie na temat ale jako przyklad ostatnio z mego zycia Urlop, hotel piekny wypieszczony do szczegolu za co zreszta slono sie placi ale...serwis pod psem. Hotel z porzadnymi i wygodnymi acz leciwymi meblami ma swoja cene a serwis palce lizac, czujesz sie jak krol. Gdzie bys chcial spedzic Twoj urlop i za co jestes bez niezadowolenia zaplacic wysoka stosunkowo cene?.
Wlasnie tak samo jest jesli kogos oceniamy po wygladzie zakladajac ze taki to musi byc nieszczesliwy a jego partner tez. A oni ku naszemu sdziwieniu gruchaja jak golabki. Inni piekna para budzaca powszechna zazdrosc a miedzy nimi chlod, milczenie albo niechetne warczenie.
A ja czytam to wszystko i sie zastanawiam, czy naprawde kobiety sa tak malo dowartosciowane, tak maja niskie mniemanie o sobie i poczucie wlasnej wartosci, ze musza to piekno i milosc dostawac z zewnatrz? ciagle szukac zapewnienia od otoczenia?
Ilez to razy slyszymy kobiete zadajaca niekonczace sie pytania z serii "czy jestem szczupla?" wystraszonemu partnerowi, bo na to pytanie nie ma wlasciwej odpowiedzi. Jak powie, ze tak jest szczupla to kobiecie nie wystarczy i zapyta jeszcze 100 razy, tak dla pewnosci a i tak nigdy nie uwierzy... jak powie, ze moglalby ciut (70gram) schudnac to juz bedzie mial w ogole przesrane...
A moze lepiej i latwiej polubic, zaakceptowac i pokochac sama siebie bez wzgledu na to czy inni kochaja czy nie... Kobiety pewne siebie i wlasnej wartosci sa z reguly kochane, szanowane i respektowane... a one akurat tego nie oczekuja, nie pytaja, nie zebrza o komplement, bo one wiedza i same sobie potrafia powiedziec ze sa piekne tak na zewnatrz jak i wewnatrz. Takie kobiety przyciagaja tez prawdziwych mezczyzn a nie wyrosnietych, ale niedoroslych chlopczykow, ktorzy daja sie wciagac w te gierke pytan i zapewnien. Dziecinada.
Przeczytałam dokładnie co napisałaś, mam nadzieję że dobrze to zrozumiałam i muszę się nie zgodzić...
To nie chodzi o to że kobiety są niedowartościowane (chociaż wiele jest niedowartościowanych...).
Każdy człowiek od najmłodszych lat buduje własne poczucie wartości, poznaje samego siebie - a przez co poznaje siebie jak nie przez reakcje otoczenia? To się nasila w okresie dojrzewania - poszukiwanie akceptacji, sympatii...na podstawie tego budujemy sobie własny obraz. Czasami pozostajemy na tym etapie i usilnie zabiegamy o tę akceptację - od zdania innych uzależniamy całe nasze życie...to jest niedojrzałe i taki człowiek cierpi, bo nigdy wszystkim nie dogodzi.
Ale też postawa, o której piszesz: "A moze lepiej i latwiej polubic, zaakceptowac i pokochac sama siebie bez wzgledu na to czy inni kochaja czy nie..." moim zdaniem nie jest możliwa. Czy dałabyś radę przebywać cały czas w środowisku, w którym nikt cie nie lubi, każdy sie czepia, krytykuje, nie akceptuje Twojego wyglądu, Twojego poczucia humoru, Twojego sposobu , stylu mówienia? Czy dałabys radę w takiej atmosferze nadal siebie lubić, nadal byłabyś przekonana o swojej wartości? Ja bym się załamała...
To prawda ze są kobiety pewne siebie i swojej wartości - ale ciekawa jestem, z czego wąłśnie ta pewność siebie wynika. Tu jest pies pogrzebany, bo ta pewność siebie - moim zdniem - wynika właśnie z tego że taka kobieta była od anjmłodzszych lat akceptowana i doceniana przez rodziców, przez najbliższych...wiec moim zdaniem to ma sens że nasza pewnosć siebie, poczucie piękna czy zewnętrznego czy też wewnętrznego wynika właśnie z doświadczenia akceptacjii z zewnątrz...
Ile mamy takich pięknych kobiet, które ciągle narzekają że są brzydkie...być moze niektóre robią to z próżności...chcą być zapewniane, bo jest im miło a tak naprawde wiedza, że są atrakcyjne...ale ile jest kobiet, u których poczucie własnej wartości nie miało szansy sie wytworzyć, ze względu an środowisko..z tego powodu że matka jej mówiła ze jest gruba...że ojciec jej mówił że jest brzydka i głupia...
Ech, temat rzeka...Ale takie jest moje zdanie.
Napisalam prawie cala odpowiedz i sobie cos niechcacy kliknelam i mi ja zezarlo:( A teraz musze wyjsc i w zaleznosci jak mi sie szybko uda zalatwic sprawy moze mnie nie byc prawie caly dzien. Ale wroce do tego i napewno napisze jeszcze raz:))
...i znowu nie doczekalam do wieczora
Nawiazujac do tego co napisalas a pod czym ja rowniez sie podpisuje,przypomnialam sobie co kiedys na psychologii powiedziala nam moja ulubiona Pani Profesor.Powiedziala,ze nie ma nic gorszego dla chlopca gdy matka go krytykuje,a dla dziewczynki,gdy robi to ojciec.Ja juz nie pisze o innych zlych relacjach,wystarczy tylko ta niby nic nie znaczaca krytyka...Nie jest latwo,gdy dorastalo sie w srodowisku toksycznym,w zyciu doroslym sprobowac pokochac,szanowac itp samego siebie,bo to naprawde jest trudne.Ludzie tacy latami sie lecza,korzystaja z pomocy psychologow,itd.Pani Profesor polecila nam ksiazke,KOBIETY KTORE KOCHAJA ZA BARDZO.
Swietna ksiazka,polecam.
No a wracajac do glownego watku,nie bez powodu chyba mowi sie czasami o kobietach,ktore w dobrych zwiazkach kwitna w oczach i na odwrot...Jak tak sobie pomysle ile znam fajnych,szczesliwych i zadbanych kobiet z rodzin alkoholowych,patologicznych to chyba takich nie znajde,niestety...
Moja wypowiedz jest odpowiedzia na to,co napisala Peggy83,oczywiscie.
No i jeszcze dodam,ze oczywiscie problemy sa nie tylko w tych rodzinach na zewnatrz patologicznych,bo jest bardzo wiele,tzw.patologii uktytych,niestety.
To jest faktycznie temat rzeka...
Marylko, napisałaś: "...A ja czytam to wszystko i sie zastanawiam, czy naprawde kobiety sa tak malo dowartosciowane, tak maja niskie mniemanie o sobie i poczucie wlasnej wartosci, ze musza to piekno i milosc dostawac z zewnatrz? ciagle szukac zapewnienia od otoczenia?"
Niestety bywa i tak, że rodzice czy otoczenie w jakim ktoś się wychowywał miało tak ogromny wpływ na człowieka, że w swoim dorosłym życiu nie umie się już odnaleźć. Wtedy towarzyszy nam brak pewności siebie i wszystko co jest z tym związane. Czasami jest tak, że wystarczy jedna osoba, która da nam do zrozumienia, że jestesmy wyjątkowi i zaufamy jej a wtedy jest szansa na to "uzdrowienie". Życie nie jest takie proste. Jasne, że wiele zależy od nas samych, ale czasami bez pomocy z zewnątrz nie da się osiągnąć pewnych rzeczy.
Przeszliśmy do tematu bardzo głębokiego i sądzę, że tutaj miałby wiele do powiedzenia psycholog.
Napisałas też: "... Kobiety pewne siebie i wlasnej wartosci sa z reguly kochane, szanowane i respektowane... a one akurat tego nie oczekuja, nie pytaja, nie zebrza o komplement, bo one wiedza i same sobie potrafia powiedziec ze sa piekne tak na zewnatrz jak i wewnatrz. "
Wszystko to prawda, ale przecież nie każdy ma takie samo dzieciństwo, nie każdy został tak wychowany, by czuć się dowartościowanym, nie każdy miał takie szczęście,że nie trafiał na osobę, która go "podeptała" gdy akurat nie miał siły się podnieść. To bardzo złożony temat i nie sądzę, że można tak jednoznacznie podsumować wszystko. Ludzie są różni i nie da się ich włożyć do jednego worka.
Oczywiście wiele zależy od nas samych, od naszego samozaparcia, ale nie wszyscy mamy w sobie tyle siły by nie poddawać się emocjom, które nas osłabiają.
Tak jest. Osoby nie majace akceptacji w dziecinstwie moga ja odbudowac ale...maja o wiele trudniej niz inne ze zdrowych relacji. Podzina uczy tez zycia socjalnego, relacji miedzy ludzkich a poniewaz ksztaltuje nas we wczesnym dziecinstwie gdzie wszystko bardzo gleboko zapada w dusze niknac w podswiadomosci trudno (choc nie jest to niemozliwe) sie zlych wzorcow pozbyc. Znacie to uczucie gdy robicie cos czego w dziecinstwie nienawidzilyscie i przysiegaliscie sobie ze wy nigdy przenigdy? Robicie mimoo to intuitywnie w pierwszym odruchu nawet nie macie szansy na swiadoma reakcje by za chwile napluc sobie w brode? To sa wlasnie wyuczone we wczesnym okresie wzorce tu opisaniy przeze mnie przyklad negatywny bo nad pozytywnymi se nie zastanawiamy nie mamy takiej potrzeby.
Użytkownik kojonkosky napisał w wiadomości:
> ...Pytasz czy dałabym radę przebywać w środowisku , w którym nikt mnie nie
> lubi , wszyscy się czepiają i krytykują .
To był tylko taki przykład, może nieco przerysowany...
"Ale po co mam tkwić w takim środowisku ?
Można je zmienić ..."
Tylko czasem nie da się tak łatwo zmienić środowiska w którym żyjemy...a jak nam sie trafi taki wredny szef, a dana praca akurat jest szczytem naszych marzeń? Albo z trudem ją dostaliśmy i nie zanosi sie na to żeby miało w najblizszym czasie nadarzyć się coś lepszego? Ha, bywają sytuacje bez wyjścia...Bywają trudni ludzie... ale pomimo to trzeba szukać dookoła siebie ludzi życzliwych. Ludzi, którzy zaakceptują nas pomimo naszych ułomności i którzy dostrzegą nasze zalety i może nawet nam samym pomogą je odkryć :)
Oczywiście masz rację . Jednak rozpatrujemy tutaj relacje : kobieta - mężczyzna , a nie szef - podwładny .
W dalszym ciągu uważam , że nasze zalety są widoczne dopiero wtedy , gdy same ( sami ) je w sobie odkryjemy .
W większości przypadków ...
I tu jest problem : jak to odkryć ? Ludzie mogą pomóc . Ale jak nie pomagają , to wcale nie znaczy , że mamy rezygnować z dalszych prób odkrywania . Nie można się poddawać ...
Tylko widzisz...jest taki problem... Jeśli człowiek w siebie nie wierzy (z jakiś głębszych powodów np. spowodowanych trudnym dzieciństwem), to nawet mu nie przyjdzie do głowy próbować odkrywać swoje zalety. Nie będzie się ich doszukiwał, bo sądzi, że ich nie ma. Wierz mi - są tacy ludzie. Oni bez pomocy drugiej osoby sami się nie dzwigną. To naprawdę poważny temat i nie rzadko ogromny problem.
Oj tak, jeśli chodzi o relację kobieta - mężczyzna to masz całkowitą rację! Takie środowisko to trzeba opuścić czym prędzej. Sama tak kiedyś zrobiłam :))) Z czego bardzo się cieszę, bo przy mężusiu rozkwitłam...może dlatego tak mnie ten temat wciągnął, że miałam okazje poznać takiego "pana toksynę"... Oj, trzeba się jak najdalej od takich trzymać!
No tak, nigdy nie można się poddawać...myślę że w tym kontekście duże znaczenie ma także życie duchowe. Wówczas, kiedy ludzie zawodzą ma się w kimś ucieczkę, wsparcie...ale to już jest wniosek bardzo odległy od tematu wizytówki :)
Mozna? Zawsze? Nie bo jak ma zmienic srodowisko (samo z siebie) male dziecko, osoba niepelnosprawna fizycznie badz psychiocznie, stara czy niedolezna i zalezna materialnie lub mentalnie lub skazana na otoczenie? Oczywiscie tutaj powinny inne osoby czy instytucje wkroczyc. Niestety nie zawsze wkraczaja, nie zawsze widza lub chca widziec.
Przyklady ekstremalne? Moze, mimo to czesciej wystepujace niz myslimy.
Nie kazdy ma niestety prawo wyboru czasowo przynajmniej.
Prawda bo to czy kochamy sama siebie uksztaltowala nasza historia juz we wczwsnym nieraz dziecinstwie. To akceptacja rodzicow w stosunku do dziecka wyrabia jego zdanie o sobie, mowi mu nawei nie slowami lecz intuitywnie czy jest kochane mimo wszystko czy ciezarem mimo zalet i zaslug. Tak ksztaltuje sie tzw. podstawowa ufniosc "jestem jaki jestem i to jest ok" "nie musze byc 100-procentowa aby byc kochana". Jesli takich ludzi umiejacych nam to przekazac mamy we wlasnym otoczeniu (chocby niewielu) nasz obraz samej siebie bedzie raczej pozytywny i bedziemy nawet po chwilach zwatpienia wracac do pionu. Jesli jednak glownym naszym doswiadczeniem bedzie nieakceptacja, niedostrzeganie zalet z wyostrzonym spojrzeniem na wady, obojetnosc i oschlosc bedzie nam duuuuuzo trudniej zaakceptowac sama siebie chocbysmy byli idealem. A co za tym idzie akceptowac innych takimi jacy sa.
Jestem:) Doczytalam to co w miedzyczasie zostalo napisane i teraz moge odpowiedziec. Wiem, ze duzo zalezy od wychowania od najmlodszych lat, zdarzaja sie rodzice balwochwlaczo zapatrzeni we wlanse pociechy i ci nonstop wmawiaja dzieciom, ze sa pod kazdym wzgledem najlepsze. Tez nie jest to dobre, bo w przyszlosci taki dzieciak dorasta i pada plasko na siekacze przy pierwszym niepowodzeniu. Wiekszosc rodzicow, zwlaszcza tego pokolenia, ktore wychowalo mnie robila odwrotnie, wychowywano nas na skromne samarytanki odpowidzialne za ognisko domowe, krotko mowiac prawie sluzace, ktore czekaly na meza z dymiacym talerzem zupy i cieplymi kapciami. Tez tak bylam wychowana. A glownie mialam byc skromna i sie z niczym nie wywyzszac, nawet jak bylam w czyms lepsza od innych dziewczynek w moim wieku to powinnam milczaco i skromnie przyjmowac pochwaly.
Stad wlasnie rodzi sie kobieta oczekujaca ciaglych komplementow, kobieta ktora ciagle czeka, zeby ktos zauwazyl jej wartosc i jeszcze pochwalil, a jak juz pochwali to jeszcze lepiej byloby zeby te pochwaly powtarzal, bo inaczej wybranka znow zapadnie w otchlan braku wiary w siebie. Pamietam, ze moja Mama i Babcia ciagle spiewaly i bardzo mi sie to podobalo. Nie wiem ile mialam lat, ale jeszcze nie chodzilam do szkoly, jak odwazylam sie otworzyc dziob i cos zaspiewac. Spotkalam sie z poblazliwa krytyka "no z ciebie to raczej spiewaczka operowa nie wyrosnie". Zamknelam szybko dziob i juz go wiecej nie otworzylam, w szkole na lekcjach spiewu recytowalam wierszyki zamiast je wyspiewac, bo juz sie balam, ze znow mi ktos wytknie ze nie bede spiewaczka operowa. I mogloby tak byc do konca zycia, ale zauwazylam ze to nie tylko ze spiewem tak jest. Zauwazylam ze przyciagam do siebie ludzi, ktorzy w jakims sensie widza we mnie wady, albo sa lepsi ode mnie, albo ja tylko tak myslalam, no nie mialam pewnosci siebie i tyle. Mimo takiego normalnego wyszczekania tkwila we mnie ta kobietka, ktora oczekiwala, ze ktos ja odkryje i doceni. No niby sie zdarzalo, bo bylo grono przyjaciol, mezczyzni tez nie przechodzili obojetnie, ale ja ciagle zylam nie dla siebie, ale dla kogos.
Czyli najszczesliwsza bylam jak moglam komus gotowac, podawac, sprzatac, prasowac... a ze bylo komu to myslalam, ze tak powinno byc. Od czasu do czasu byl tez komplement, no niby nie ma na co narzekac. Ale przyszedl czas rozwodu, ktory mnie calkowicie zalamal. Normalnie czulam, ze zawalilam cale moje zycie i prace wszystkich tych, ktorzy probowali mnie do tego zycia przygotowac, czulam sie niekochana, brzydka, nikomu niepotrzebna. Dno, normalne dno.
Pewnego dnia przynisolam chinskie jedzenie, bo nie mialam czasu nic ugotowac i siadlam w domu i zaczelam wyzerac te chinszczyzne plastikowym widelcem prosto z kartonu, w ktorym przynioslam to do domu. I w tym momencie dotarlo do mnie, ze gdybym miala meza, to napewno, na 10000% nigdy nie zaserwowalabym mu jedzenia w ten sposob jak ja wlasnie jadlam!!!!!!
A dlaczego, bo maz to byl ktos kogo kochalam, wiec w imie tej milosci nalezala mu sie pelna obsluga jak psu buda.
Czyli moge robic pewne rzeczy tylko dla ludzi, ktorych kocham, a dlaczego nie dla siebie??? Bo nikt przez cale ponad, wtedy 35 lat zycia nie powiedzial mi ze powinnam KOCHAC SIEBIE.
I tu sie zaczela praca. Bo zeby siebie pokochac to trzeba najpierw zobaczyc piekno w sobie.
Reszta w nastepnym poscie, bo mi sie czas konczy.
Od czego zaczac, skoro nigdy nawet nie myslalam o sobie, ze jestem ladna i akurat chwilowo poza synem nie ma nikogo, kogo moznaby zapytac, czy tez wyczekac jakis komplement.... Stanelam przed lustrem.... przyjzalam sie i odeszlam. Ale codziennie robilam to samo, stawalam przed lustrem, probowalam spojrzec na siebie zupelnie z boku i dostrzec to co chcialam aby dostrzegli inni. Z czasem zobaczylam, ze mam ladne oczy, ze mam ladne wlosy, ze mam calkiem zgrabna sylwetke, ze wygladam naprawde atrakcyjnie jak sie usmiecham. Az przyszedl dzien kiedy powiedzilam do mojego odbicia w lustrze "wiesz fajna z ciebie kobitka luckystar" a potem powoli do teog komplementu dodawalam "kocham cie Marylko", zaczelam sobie samej kupowac prezenty, naprawde prezenty, laczenie z calym opakowaniem i kokardami. A co najwazniejsze juz NIGDY nie jadlam z kartonu i plastykowym widelcem, nawet wtedy, gdy nie mialam czasu ugotowac, to jedzenie kupione po drodze, czy tez zamowione z dostawa do domu bylo jedzone ze wszystkimi akcesoriami w postaci talerzy, talerzykow, serwetek, kwiatkow w wazonie, czy tez swiec. Traktowalam siebie jak kogos kogo kocham.
I tak jak z czasem zaczal sie zmieniac moj wlasny stosunek do samej siebie tak zaczal sie zmieniac stosunek otoczenia do mnie. Mnie juz nie zalezalo na komplementach z zewnatrz, mialam ich tyle od siebie, ze nawet z tym przyslowiowym pryszczem bylam piekna i zdolna swiat podbijac. I wtedy w moim zyciu zaczeli sie pojawiac mezczyzni, ktorzy mnie szanowali, zabiegali o moje wzgledy i byli gotowi byc partnerami a nie rozkapyszonymi chlopcami, ktorzy komplementem "kupowali" sobie kolejny dzien obslugi.
Reszte juz znacie, spotkalam Wspanialego i w ogole nie ma dla mnie znaczenia, czy bedzie mi prawil komplementy czy nie, ja wiem kim jestem i wiem na co zasluguje. Zasluguje na najwiecej i najlepiej i tak wlasnie dostaje.
Slowem mozna, tylko trzeba chciec wziac swoje wlasne zycie w swoje rece i go pielegnowac, bo nikt nie zrobi tego lepiej niz my same.
Wiec nie mowcie mi, ze nagle zagubiona, pryszczata gaska zmieni sie w krolewne pod wplywem komplementu, bo nawet jesli jest to mozliwe, to jest to tylko chwilowa i pozorna zmiana, A gaska, znow jest gaska jak tylko echo po kompelmencie zaginie i znow czeka na dowartosciowanie z zewnatrz. Nasza wspanialosc jest w nas, tylko musimy ja wydobyc i dumnie pokazac swiatu.
Jeszcze dodam, ze SPIEWAM !!!! To za duzo powiedziane, bo sluchu nie mam, wiec spiewaczka operowa ze mnie nie jest, ale dre morde jak mam ochote pospiewac, bo wiem, ze ludzi jak ja jest na swiecie duzo wiecej niz tych spiewakow operowych.
Pięknie to napisałaś...podziwiam Cię za Twoje odważne decyzje i za wiarę w siebie...dajesz nadzieję, że jeśli się chce - wszystko jest możliwe.
Ale ja mam troszkę inne doświadczenia, pokochałam siebie dzięki temu, że ktoś mnie dostrzegł, pokochał...to uczucie sprawiło, że z brzydkiego kaczątka wyrósł łabądek :)
A jeśli chodzi o domowe obowiązki...tak dogadzam mężusiowi na każdym kroku...ale ja to po prostu lubię! Tak jak pieczenie, gotowanie...w duchu przyznaje, że często nie piekę tego ciasta dla niego... hihi, tylko dla siebie - bo mam ichotę na kulinarny eksperyment...bo mam chętkę na coś słodkiego...a że mąż przy tym skorzysta, to tym lepiej :) Nie czekam też na komplementy, jak widzę błyszczący dom, ładnie podany obiad... - to jest dla mnie nagroda. Mówię sobie - kurcze, jak mi to ładnie wyszło - jestem dumna z siebie, z tego co zrobiłam...nie muszę być za to chwalona :)
Jak widać każdy ma swoją historię...i kierują nami różne motywacje. Twoje doświadczenie na pewno zostanie mi w pamięci... wiele mnie nauczyło, dziękuję!
Peggi alez wlasnie ja mialam tak samo, jak opisujesz. Bylam szczesliwa, ze mam meza i bylam szczesliwa, ze moge te wszytkie rzeczy robic dla Niego i wcale nie czekalam na pochwaly. To wszystko bylo naturalne i piekne, tyle, ze sie skonczylo z rozwodem;) Wybacz ale nie bede tutaj wyuszczac powodow do rozwodu, bo to zupelnie inna bajka.
Masz szczescie, ze Twoj maz docenia to wszystko co robisz i przede wszystkim masz szczescie, ze Twoje malzenstwo trwa.
Moje trwalo i bylo bardzo szczesliwe, niestety tylko do czasu i wlasnie dlatego stalo sie to co sie stalo i musialam sie sama z tego pozbierac. Gdybysmy przetrwali to bylabym taka jaka bylam te 20 lat temu i wcale nie widzialabym potrzeby zmian. Ot zycie wymusilo na mnie zmiany:))) Pozdrawiam i zycze nieustajacego szczescia!!
Marylko brawo i tak trzymac!
Nie mam tyle siły, niestety!
Gdyby tylko to było takie proste, jak piszesz...
Ja siebie coraz bardziej nie lubię..
Historia - świetna!
Swietnie to napisalas!!!Tez bylam wychowywana w imie:pokorne ciele dwie matki ssie...niestety.Szybko sie przekonalam,jaki blad popelniala moja mama ciagle mi to wmawiajac .Zreszta ona sama sie do tego od kilku lat zaczela przyznawac.Jak polecialam do Stanow to bylam przerazona tym jak pewni siebie sa Amerykanie.Wszystko co robia jest the best,oni sa the best,ich dzieci sa the best,itd.Ja cichutka,skromna i ONI-The best.Byla to dla mnie niezla szkola zycia,bo pomyslam sobie,ze moze nie trzeba tak zachlannie o sobie mowic w samych superlatywach ale warto mowic o tym co naprawde jest w nas dobre,najlepsze.Od tamtej pory staralam sie mowic innym o tym co zrobilam dobrze,co potrafie,o swoich zaletach.Nie bylo to takie latwiutkie oczywiscie,ale przynajmniej nie czulam sie winna gdy zrobilam cos fajnego i sie tym pochwalilam.Tak,warto,bardzo warto zaczac lubic siebie,swoje dobre strony,warto zyc tez dla siebie!!!
MY KOBIETY... Kiedy ma 5 lat: Ogląda sie w lustrze i widzi księżniczkę. Kiedy ma 10 lat: Ogląda sie w lustrze i widzi Kopciuszka. Kiedy ma 15 lat: Ogląda sie w lustrze i widzi obrzydliwa siostrę przyrodnia Kopciuszka: "Mamo, przecież tak nie mogę pójść do szkoły!" Kiedy ma 20 lat: Ogląda sie w lustrze i widzi sie "za gruba, za chuda, za niska, za wysoka, włosy za bardzo kręcone albo za proste", ale mimo wszystko wychodzi z domu. Kiedy ma 30 lat: Ogląda sie w lustrze i widzi sie "za gruba, za chuda, za niska, za wysoka, włosy za bardzo kręcone albo za proste", ale uważa, ze teraz nie ma czasu, żeby sie o to troszczyć i mimo wszystko wychodzi z domu. Kiedy ma 40 lat: Ogląda sie w lustrze i widzi sie "za gruba, za chuda, za niska, za wysoka, włosy za bardzo kręcone albo za proste", ale mówi, ze jest przynajmniej czysta i mimo wszystko wychodzi z domu. Kiedy ma 50 lat: Ogląda sie w lustrze i mówi: "Jestem sobą" i idzie wszędzie. Kiedy ma 60 lat: Patrzy na siebie i wspomina wszystkich ludzi, którzy już nie mogą na siebie spoglądać w lustrze. Wychodzi z domu i zdobywa świat. Kiedy ma 70 lat: Patrzy na siebie i widzi mądrość, radość i umiejętności. Wychodzi z domu i cieszy sie życiem. Kiedy ma 80 lat: Nie troszczy sie o patrzenie w lustro. Po prostu zakłada liliowy kapelusz i wychodzi z domu, żeby czerpać radość i przyjemność ze świata. :-)))) Może wszystkie powinnyśmy dużo wcześniej założyć taki liliowy kapelusz... |
Zdecydowanie TAK :)) A najwazniejsze, zeby sobie ten liliowy kapelusz samej kupic a nie czekac, ze ktos go podaruje.
Wiecie co...widzę że nie do końca się zrozumieliśmy a może źle przekazuję swoje emocje i intencje...?. Marylko, dla Ciebie słowa uznania za siłę i to, że udało się Tobie odwrócić życie "do góry nogami", że sama umiałaś sięgnąć po szczęście. Mi jednak chodzi o to, że np, fakt, iż Tobie starczyło sił nie oznacza wcale, że druga osoba da sobie radę sama (to oczywiste, że musi chcieć i wiele od niej zależy). Ocenianie tej sytuscji (zakompleksienia, braku wiary i niedowartościowania) tylko z własnej perspektywy, z perspektywy własnych doświadczeń zbyt mocno wszystko upraszcza. Ludzie bardzo się różnią, mają inną psychikę, inne doświadczenia i nie da się znaleźć do takich skomplikowanych problemów jednego punktu odniesienia. To, że jednej osobie udało się dzwignąć wcale nie oznacza, że następna znajdzie w sobie tyle samo siły. Gdyby tak było ludzie by się niczym nie różnili miedzy sobą. Uważam, że błędem jest ocenianie postaw ludzi i ich możliwości poprzez pryzmat własnych doświadczeń. Każdy ma inną psychikę.
Jak by nie podejść do sprawy to następuje tu sprzężenie zwrotne. Jeśli facet jest zadawolony z partnerki to tak samo chce mu się chcieć jak i jej. To normalne i naturalne. Nie myślą wtedy o tym by być czyjąś ozdobą, a cieszą się sobą(nie wiem skąd się wziął ten rym). Zadowolenie z wspólnego życia bardziej jednak widać po paniach i niech tak zostanie. Pozdrawiam.
Smakosiu, punktow odniesienia jest tyle ile ludzi i to nie tylko w skomplikowanych sprawach, ale nawet w tych najbardziej prostych. Opisalam moja historie nie dlatego, zeby krytykowac, tylko zeby pokazac, ze to jest mozliwe. Widzisz jesli wlasne szczescie uzalezniamy od czegos z zewnatrz, to jest wszystko fajnie, tylko nie nalezy sie spodziewac, ze bedzie to szczescie trwale. Jesli szczesciem jest posiadanie domu, to mozemy to szczescie stracic na skutek pozaru, powodzi itp. Jesli szczescie uzalezniamy od komplementow i milosci partnera, to bez wzgledu na to jak wielka milosc by to nie byla, mozemy to szczescie utracic razem z partnerem i to nie koniecznie musi byc rozwod, czy smierc, wystarczy tylko choroba na skutek ktorej partner nie bedzie zdolny wyrazic tych wszystkich zapewnien, ktore byly codzienna karma naszego szczescia. I tak mozna by mnozyc przyklady. Natomiast szczescie jakie sobie ja wypracowalam jest we mnie i nic nie moze mi go zabrac z wyjatkiem mojej wlasnej smierci. Zeby bylo jasne, to nie znaczy, ze mam jakies narcystyczne odchylki, ja poprostu wyzbylam sie potrzeby uzaleznienia mojego szczescia od spraw, okolicznosci i osob z zewnatrz. Co nie znaczy, ze nie jestem zadowolona, ze mam udany zwiazek malzenski i jeszcze pare innych udanych lub mniej udanych okolicznosci i sytuacji w zyciu. Ale gdyby sie cos nie daj Boze stalo, to ja ciagle moge byc szczesliwa tylko okolicznosci sie zmienia.
Mam identyczne zdanie, tylko nie umiem tego tak wyrazić.
No i jestem na początku tej drogi...
To milo mi, ze jest nas dwie, bo juz sie czulam troche jak palec w d***e:)))
Chciałam jeszcze dodać, zę to nie jest jakiś egoizm, tylko zdrowa, mocna konstrukcja psychiczna.
"Będziesz miłował Pana Boga swego(...) i bliźniego swego, jak siebie samego " wszelka miłość wywodzi się od miłości siebie- przez porównanie, przez znajomość tematu.
Padło tutaj w rozmowie takie zdanie- kobieta, która umie sama się o siebie zatroszczyć, która sama umie być dla siebie dobra, sama się "dopiescić" ( bez podtekstów prosze)- przyciąga jak magnes. Z tym rózniez się zgadzam.
Ludziom kochanym, akceptowanym- jest łatwiej. Ale jeśli nie ma nikogo, kto by kochał i akceptował- to jeszcze zostajemy sami dla siebie.
Wypróbowałam taki sposób, na podłe, wstrętne samopoczucie, na złe mysluny, które napadały na mnie jak stado wron- głaskałam się po buzi, po ramionach - pomagało, naprawdę. Moze to śmieszne, ale mnie to wali- skuteczne.
Życie dla kogoś- jak to dumnie brzmi! prawda? I tak często zamienia się w chorobę. Pomoc innym? Jak najbardziej. Ale nie jesli pomoc ma być jedynym celem zycia.
A gdzie moje życie? Moje pasje? zainteresowania?
Oki, zjechałam z tematu znów.
Użytkownik agik napisał w wiadomości:
> Chciałam jeszcze dodać, zę to nie jest jakiś egoizm, tylko zdrowa, mocna
> konstrukcja psychiczna.
Malo tego, ze to nie ma nic wspolnego z egoizmem. Uwazam, ze wrecz przeciwnie, dopiero czlowiek, ktory sam siebie kocha moze powiedziec, ze jest w stanie pokochac inne osoby miloscia zupenie pelna i bezinteresowna. Tak jak kochamy wlasne dzieci, zupelnie za nic, ot za to tylko, ze sa i bez wzgledu na to jakie sa, to jednak milosc rodzicielska jest bezinteresowna.
Znow, prosze nie mylic z miloscia "slepa" nawet jesli obiekt uczuc nas wykorzystuje to jednak kochamy, bo juz raz pokochalismy. Nie, to tez nie tak, jesli obiekt nas w jakikolwiek sposob krzywdzi, to niestety trzeba w imie milosci do samego siebie zrezygnowac z tej niszczacej milosci. Czyli upraszczajac "siebie kochamy zawsze bardziej".
Jesli nie ma cie kto wziasc w ramiona obejmij sie sama. Smieszne? Wcale nie to wrecz dzialanie audioterapieútyczne tak jaj i serwowanie posoilku, chocby by i najprostrzego, wlasnie ladnie dla siebie. Marylka poruszyla b. wazny aspkt dla ludzi nie wierzacych w siebie watpiacach, nawet nie nmajacych wzorcow. Niech sprobuja po kawaleczku traktowac siebie samych tak jak traktuja innych. Pomoze napewno.
Ja mysle ze i Ty i Smakosia opisujecíe dwa aspekty tego samego bo a ktos nas musi kochac (na przayklad gdy mama krytykuje dla taty jestesmy ksiezniczka) to nam daje sile i wiare w siebie. Ale bez wlasnej prac tez nic nie bedzie jak opisalas Ty Marylko.
Smakosiu
Ja to troszkę inaczej widzę- nie jako ocenę, a jako dzielenie się własnym doswiadczeniem. Niby na jedno wychodzi, ale nie całkiem.
A wybór ma kazdy- czy chce pozostać w swoim zakompleksieniu, braku wiary w siebie i niedowartościowaniu- to przeciez nikt nie broni. Kazdy sam przezywa swoje JEDNO JEDYNE życie. nie ze wszystkim się rodzimy, niektórych rzeczy się uczymy ( przynajmniej ja się staram) Ja równiez rozumiem róznice między tym, ze się wie co ( jak?) powinno się zrobić i niemożnością tego zrobienia.
Rozumiem, ale nie usprawiedliwiam.
Czy tacy ,ktorzy nie potrafia nie zasluguja na pomoc z zewnatrz???
Nic takiego nie napisałam.
czasem wystarczy poprosić.
Poszukać.
Dlatego napisałam, zę CHĘĆ ma większe znaczenie.
...wystarczy poprosic,poszukac....
Gdzie poprosic o mieszkanie ?
Gdzie poprosic o pieniadze?
Rodzinę?
Przyjaciół?
Organizację "barka" ?
Iść do pracy i wynająć pokój?
Iść do pracy i nie prosić o pieniądze?
Iść do sądu i wziąć alimenty?
Netka- mnie ojciec wywalił z domu, jak miałam 20 lat i byłam na drugim roku studiów. Mogłam paść na kolana i płaszczyć się przed tatusiem. Tylko, zę nie chciałam! Nie chciałam zrezygnowac ani ze studiów, ani z męzczyzny, z którym jestem do teraz! Właśnie dlatego- to moje życie! I ja chcę je miec takie! Z tym męzczyzną! Dlatego mu powiedziałam- to pocałuj mnie w dupę!
Nie mówię, ze to sytuacja idealna. Ale da się?
Da ,da.Tylko,ze ja ciagle o tych co chca a nie potrafia.I potrzebuja pomocy,bo sami(e) sa bezradne,.bo nie sa w stanie,bo sie wstydza,bo sa zastraszone...ja o takich wlasnie
Nie wiem jak jest w Polsce, ale podejrzewam, ze bardzo podobnie jak tutaj. Kazde panstwo ma jakies organizacje pomocy kobietom zyjacym w trudnych, patologicznych zwiazkach. Nie wiem gdzie mozna isc, zeby sie dowiedziec, dopytac ale na poczatek poszlabym do jakiejs spolecznej poradni rodzinnej albo nawet na posterunek policji. Oni powinni miec informacje, gdzie i w jaki sposob mozna szukac pomocy. Nie wiem czy sytuacja jaka opisujesz jest prawdziwa, ale zakaldam, ze tak i mysle, ze wlasnie kobieta z dziecmi powinna tym bardziej zmobilizowac sama siebie do walki o lepsze zycie jesli juz nie dla siebie to dla dzieci. Wiele kobiet zyjacych w takich patologicznych zwiazkach boi sie po prostu, bo sa zastraszone i w dodatku partner najczesciej zruinowal zycie psychiczne i emocjonalne do tego stopnia, ze wierza, ze to co sie dzieje to ich wina. Bo za malo kochaja, bo nie potrafia byc lepsze, bo inne sobie radza, a one nie, wreszcie partner, ktory zneca sie czy to fizycznie czy tez psychicznie kazdy z reguly akt przemocy konczy slowami "widzisz do czego mnie doprowadzilas", " to wszystko dlatego, ze tak bardzo cie kocham". Wiem, ze bardzo ciezko jest przerwac taki lancuch skladajacy sie ze strachu, braku nadzei, poczucia winy, ale zawsze gdzies jest jakies wyjscie. Na poczatek trzeba tylko samej uwierzyc, ze to nie "moja wina" i przestac sie wstydzic, a zaczac rozmawiac z kims kto wyslucha. Moze to byc sasiadka, moze sprzedawczyni w osiedlowym kiosku "ruchu" moze, nauczycielka w szkole dziecka itp. Trzeba po prostu zaczac mowic... Natko, wyjscie jest zawsze tylko czasem ciezko w to uwierzyc, ze moze byc inaczej, ze jest inne lepsze zycie i czasem trzeba przelamac wstyd i strach zeby sie troche otworzyc przed kims komu mozna zaufac. Naprawde nie ma sytuacji bez wyjscia, a czesto sa sytuacje w ktorych nalezy dzialac szybko, zeby nie bylo za pozno.
No ja właśnie o tym...
Na tym ma polegać własnie to poszukanie pomocy!- choćby na przejściu się na posterunek!
A nie na zamykaniu się na pomoc!
Dowiedzieć się! Kazdy może- jaki by nasz kraj nie był, to jednak umiejętnośc czytania i pisania- ma zapewnioną przez panstwo!
(chyba, ze nie chce skorzystać)
I jeszcze też mówiłam o tym, ze CHĘĆ zmiany jest najważniejsza.
Jeśli się godze na ponizanie i brak szacunku- to jest to moja sprawa. Wolno mi! jeśli czerpie przyjemność z tego, ze jestem poniżana- to tez mi wolno. Tylko temu, zę w tym trwam nie jest winny zły świat! Bo wyjście jest.
A jesli ktoś chce tylko zawsze prosto i łatwo- to co mam poradzić? Przezyć życie za niego? zycie w jednym pokoiku z dziecmi nie jest proste i wysciełane różami. Tylko te róże są ważniejsze, czy życie w godności i szacunku, bez strachu?
Kurcze,ale byki zrobilam ,przepraszam.
musze sobie zrobic kawke,zemy mi sie umysl rozjasnil
to wszastko co napisalas Ty i Marylka powyzej to prawda ale wykonalna jedynie do pewnego stopnia. Dopoki nas ktos na tyle nie zgnoi, zastraszy ze mamy jeszcze sile. Dlaczego powtarzaja sie wzorce patologiczne z pokolenie na pokolenie. Bo te osoby sie godza, tak, tylko dlaczego sie godza? Dlatego, ze lubia i sa masochistami ok jedna wersja, dlatego ze wygodniej czasem i to moze byc prawda i rola ofiary odpowiada niektoram ale czasem i dlatego ze NIC innego nigdy nie poznaly. U Babki bito u Matki bito wiec nie dziwota i nic noowego ze i maz a potem moze dziecko bije. W takich spolecznosciach jest to regola norma socialna, I teraz pomysl taka zahukana nastolatka nauczona juz w domu, ze jest nic nie warta chyba ze sluzy ale tylko wtedy jesli w ogole, szukajac odrobiny ciepla zaszla w ciaze (pamietajmy o podswiadomych wyborach) z podobnym do ojca wybrankiem. Ozenili sie "bo tak trzeba" bo cala rodzina na to nastawala a owa nastolatka nie ma wlasnego zdania bo jak. Tak jak w historii Marylki o spiewaniu tyle, ze we wszystkich innych sytuacjach, nauczyla sie zamknac buzie i stac sie przzroczysta. Po piatej ucieczce z domu rodzinnego i blaganiu o pomoc odeslana mimo to do domu rodzinnego z latka, i w szkole, krnabrnego, trudnego dziecka. Dzecka z ktorym innym bawic sie nie wolno- przez to nie ma socialnych kontaktow przyjazni. Kiedy poskarzyla sie w szkole i Pani poszla na rozmowe do rodzicow dostala jeszcze wieksze pranie "bo kala gniazdo". Po ktoryms takim praniu zamilkla w zwyklej checi przetrwania i przezycia. jakos.Nie trzeba nieraz oswiecimia wierzcie mi. Poniewaz tak zaszczuta i zaste´resowana orlem w szkole byc nie mogla nie ma wyksztalcenia a co za tym idzie i dobrego zawodu. Jedyna szansa na przezycie to dostosowac sie czasowo a potem zalozyc wlasna rodzine bo to jedyna droga "ucieczki" niestety w ten sam zauulek. I skad ona ma wziasc sile, skad? Wyobcowana i przekonana o wlasnej winie czasem da rade gdy ktos jej pomoze, czasem by ratowac duieci. Oglada telewizje? Moze ale dla niej to "inna planeta" nie dotyczaca "takich" jak ona: Bo to jest dla ludzi a ona sie juz czlowiekiem nie czuje i nie pamieta kiedy czula. I teraz reakcja innych oceniajacych logicznie z zupelnie innej perspektywy doswiadczen, oceniajacych przez wlasne okulary i wiedze o wlasnych mozliowosciach. W najlepszej wierze ale mimo to, moim zdaniem, akurat tutaj nieadekwatnych.
Dziewczyny nie wezcie tego do siebie ale czesto takie powiedzenie, "ze sama chce, glupia bo sie nie broni, Sama sobie winna bo na to pozwala" ma tak wlasciwie odwrocic wine od nas jako srodowiska i spoleczenstwa. Bo my nie wyciagnelismy reki ale´bo wyciagamy ja za pozno liczac na natychmiastowe efekty a tacy ludzie ida krok naprzod i trzý do tylu i naprawde ciezko im pomoc - chocby sie chcialo- bo oni tej pomocy nie potrafia przyjac. Nauczeni nieufnosci do wszystkich i wszystkiego.Pamietajmy tez o tym, ze wszystko co noowe jest dla kazdej, a szczegolnie dla takiej psychiki straszne, a stare bagno wydaje sie ostoja. Dlaczego? Dlatego ze nauczylismy sie, nauczono nas przezyc w bagnie ale nikt nam nie pokazal jak isc po prostej bezpiecznej drodze, To tak jakby was nauczono, ze nalezy poruszac sie na nartach po wysokich stromych stokach a potem nagle wasz swiat zamienil sie w plaski goracy tropik. Tylko ze WAM nigdy nikt by nie powiedzial, ze wolno a nawet trzeba zdjac kiedys te narty lecz wam wpoil ze bez nart umrzecie smiercia nagla i natychmiastowa.
Dorotko, jestem Ci ogromnie wdzięczna za te słowa. "Powiedziałaś" to, co ja bym chciała umieć przekazać ale gdzieś, w którymś momencie zabrakło mi słów... Nie nie, Ty powiedziałaś jeszcze więcej. To cenne komentarze. Ja też wiele z nich wyniosę. Mam nadzieję, że zostaniesz dobrze zrozumiana. No proszę...taki luźny wątek a jak bardzo wartościowy, jakiego nabrał wymiaru. Dziękuję.
Agik, istnieje coś takiego jak syndrom wyuczonej bezradności, to właśnie dotyka osoby ciągle maltretowane, czy fizycznie, czy też psychicznie. Taka osoba boi się swojego oprawcy, chciałaby się uwolnić, ale jednoczesnie jet cały czas uświadamiana że bez niego sobie nie poradzi...to już nie jest sprawa rozsądku, czy tego, że ona tak chce...ona nie widzi innego wyjścia. Nie myśli racjonalnie, nie działa racjonalnie i dlategfo nie szuka pomocy...taka jest prawda. I to nie jest kwestia wolnego wyboru...to jest strasznie skrzywdzona osoba, która znalazła się już w takim dołku, że nie widzi innego wyjścia. To tyle w kwestii wyjaśnienia.
Ale ja o tym wiem.
Tylko nie ma innego sposobu.
Mam bliską kolezankę- śliczna dziewczyna, rozpuszczana przez zamożnych rodziców, wesoła, inteligentna... zakochała się. Szybciutko się pobrali, bo już dzidziuś był w drodze. I tylko midowe 3 miesiące. Potem zaczęło się zamykanie w domu, odbieranie pieniedzy ( które dostawała z zusu) odbieranie telefonu, żeby nie mogła się skontaktowac z nikim. Dręczenie psychiczne ( ciekawe, kto by cie chciał) i bicie.
Jak była w 8 mies ciązy- tak jaa pobił, ze zaczęła rodzić. I nawet wtedy nikomu nic nie powiedziała. Dopiero jak już maleństwo było na świecie i bardziej bała się o niego niż o siebie- padłą przed rodzicami na kolana i wszystko opowiedziała. Mimo, zę rodzice jej zapowiedzieli- albo my, albo on. jesli on- to nie masz tu powrotu 2 lata zajęlo jej dochodzenie do siebie- rozpacz, zę już jej nikt nigdy nie zechce ( bo przecież on jej kazał się odchudzać, bo jest brzydka i sflaczała po ciąży), z nikim nie będzie jej tak dobrze w łożku.
Mam też przyjaciółke- po 13 latach małzeństwa, w którym doświadczała przemocy psychicznej ( bez bicia), odeszła z pałacu, który wybudował jej mąż. Minęło 3 lata- sama mówi, zę jest piękniejsza, bo już nie ma tego zatraszonego spojrzenia, bo już nie musi słuchać, jaka to ona jest beznadziejna, ze nic nie potrafi, nie musi słuchac jak to się karygodnie zachowuje i tym samym zmusza męzulka do wyzywania ją od kur..., nie musi słuchac, zę do niczego się nie nadaje.
Mozemy wspólczuć, wyciągnać rękę do kogos, ale przezyć życia za kogoś się nie da. Podjąć najtrudniejszej decyzji tez nie możemy.
Możemy namawiać do podniesienia głowy.
Nie ma innego sposobu.
Są ludzie, którzy nigdy się na to nie zdobęda.
Ja tylko mówię, ze wyjście jest. Bardzo trudna decyzja, ale jedyna skuteczna.
Nikt nie jest zobowiązany do ratowania kogoś na siłę. I to nie jest kwestia znieczulicy. A twierdzenie 'musismy wziąć w obronę kogoś, kto jest słabszy, takie trochę wywyzszajace jest. Nie mamy prawa mówić nikomu, jak ma przeżyć SWOJE życie.
Widzisz agik, chyba z tym rozpuszczaniem przez rodzicow to nie tak bylo u Twej kolezanki...Taka refleksja mi sie nasunela. Oczywiscie tylko przypuszczenie czysto hipotetyczne nie odnoszace sie do tej rodziny konkretnie jako takiej tylko biorace ta rodzin za przyklad pewnej sytuacji, pewnych reakcji i kontrareakcji, przyczyny i skutku. Dlaczego? Bo jesli byla tak strasznie kochana dlaczego nie miala zaufania do rodzicow i musiala sie ukorzyc by ja przyjeli? Dlaczego gryzla w sobie, dlaczego stala przed wyborem my albo on? Czy rozpieszczanie nie moze byc czasem nagroda? Bo piekna, inteligentna cud miod do czasu...do czasu az podejmie wlasna niewlasciwa decyzje i rozczaruje rodzicow ktorzy niby kochaja... Ale moze ONA miala wrazenie kochaja tylko wtedy gdy jest Miss Perfeckt? Wcale nie musza rodzice byc jakimis potworami wystarczy, ze milosci nie umieja pokazac albo pokladaja zbyt wysokie nadzieje w potomku, lub tez wszystko wiedza lepiej sa madrzejsi i dziecko ma wrazenie ze nie ma szans tym idolom dorownac bo bledy wywoluja poblazliwy usmiech bo jest sie (takie wrazenie ma dziecjko) slicznym co prawda ale gluptaskiem...Takie osoby tez moga nabrac kompleksow i uciec w zwiazem w ktorym sa kíms niby podziwianym. Tak jak opisujesz jej malrzenstwo przyciagnela ona kogos o slabej strukturze psychicznej kochajacego ja poczatkowo jako ksiezniczke na piedestale. Do czasu - do czasu az on sie poczul nikim (kto by chcial zyc z pomnikiem nawet takim ktorym sie samemu stworzylo - istnieje nawet taki grecki mit o tym ale zapomnialam tytulu. Poszukam i wstawie link ´jak znajde) i ta hustawka jestes dla mnie wszystkim i jednoczesnie nikim jaka tworzy maz odpowiadalaby (jesli mam choc troche racji´) jej osoadowi siebie. jestem sliczna zgrabna i jestem nikim jesli nie wypelniam oczekiwan otoczenia.
Może było jeszcze gorzej z jej rodzicami.
Tylko nie to jest przedmiotem dyskusji- mnie chodziło o przykład NIEPATOLOGICZNEJ rodziny- bez alkoholizmu, bez biedy, bez bicia i wyzwisk i bez bezrobocia.
I jeszcze jedno- to dwa przykłady, w których kobiety odeszły. Akurat te momenty podjęcia decyzji i realizacji jej, działy się na moich oczach, uczestniczyłam w nich dość czynnie- byłam rękawem na którym się płacze, byłam uchem, ktore słucha. Stąd wiem, jak bolesne i trudne i jakim cierpieniem są okupione takie decyzje. Mało powiedziane- załamanie nerwowe- regularna depresja, wraz z myślami samobójczymi. Przeszło roczna terapia.
Dwa- trzy lata w plecy. Czy warto? Moim zdaniem- jeśli się ma do stracenia całe życie- to warto!
O wiele więcej znam przypadków, w których tej decyzji o odejściu nie ma- bo dobro dzieci, bo będa płakac za tatusiem, bo będą smutne...
bo nie moge wrócić do rodziców, bo nie mam nikogo, bo nie mam pracy, bo nie mam się gdzie podziać, bo mi wstyd, co sąsiedzi powiedzą, bo będą się ze mnie śmieć i wytykac mnie palcami, bo boję się starości, samotności, bo jestem brzydka i gruba i nikt mnie nie pokocha, bo jestem nikim ( to mnie szczególnie łapie za serce)
Każda z osób, która podjęła decyzję o rozwodzie, o odejściu jest przykładem na to, ze można. I ja tylko o tym.
A nie o tym, ze to łatwe.
I tu sie z Toba absolutne zgadzam. Moj fazit: Nie trzeba miec okropnego dziecinstwa, nie trzeba patologii w rodzinie aby wyrobic w sobie szkodliwa dla siebie samoocene. Wystarczy zwykla nieprzychylnosc i nieakceptacja zachowan, wystarczy czasem zaglaskanie kotka na smierc, presja otoczenia ...dlatego podziwiam tych ludzi ktorzy mimo to walcza ale i tych ktorzy nie zamykaja oczu i pomagaja tam gdzie moga i maja mozliwosc. Tak jak Ty dla Twojej kolezanki. Nie wiadomo jaka decyzje by ona podjela gdyby nie znalazla oparcia przyjaciolki.
Smakosiu, zgadzam się z Tobą...widać mamy inne doświadczenia...ja pokochałam siebie i zobaczyłam że mogę być atrakcyjna, dopiero wtedy, kiedy ktoś mnie pokochał...nie miałam tyle siły i takiej wiary w siebie co Luckystar.
Moje refleksje wynikają z obserwacji tego, co dzieje się obok mnie i bliskich mi osób. Podziwiam ludzi silnych, którzy dają sobie radę w wielu sytuacjach. Jednak nadal (z uporem maniaka :-) ) bedę twierdzić, że wiele zależy od naszej psychiki i dlatego pozostanę przy swoim zdaniu - nie każdy może poradzić sobie sam (a sieganie po pomoc to już odrębny, złożony temat).
Dokładnie, wszystko zależy od psychiki. Są kobiety na tyle silne (jak np. Luckystar), które potrafią poradzić sobie same. A są kobiety słabsze, które potrzebują "dopieszczania" przez innych. I to prawda, że kochana, zadowolona z życia kobieta pięknieje.
Mysha podpinam sie pod Ciebie, ale to do wszystkich dziewczyn, ktore pisaly w tym czasie kiedy ja spalam:))
Macie wszystkie racje, tylko to o czym piszecie to juz patologia w mniejszym lub wiekszym stopniu, ale jednak patologia. Osoba wychowana w rodzine patologicznej nie zna innych wzorcow i dlatego godzi sie na kontunuacje patologii, wrecz zaryzykowalabym powiedzenie, ze przyciaga "katow" do siebie. Ja wychowalam sie w normalnej, moze nie idealnie kochajacej sie rodzinie, ale nie bylo nigdy nawet podniesionych glosow nie mowiac o podniesieniu reki. Z wyjatkiem tego spiewania, a faktycznie mam glosik jak ten "kanarek co konie dusi" to nie bylam krytykowana w sposob wyraznie negatywny. Pokora i skromnosc byly przekazywane jako cechy pozytywne, ktore poplacaja i odplacaja sie dobrem.
Nie wiem tez czy nie przeceniacie mojej sily w wypracowaniu sobie tego co uzyskalam. Zauwazcie, ze powodem do zmiany kierunku byl rozwod, ale ten rozwod nastapil z daleka od bliskich. Nie mialam tu nikogo, kto podnioslby mnie na duchu w tym ciezkim dla kazdej rozwodzacej sie osoby okresie. Bylam tu sama z dzieckiem. Normalnie w sytuacjach rozwodowych, ktore zawsze pozostawiaja jakis slad na osobowosci czlowieka, a przede wszystkim odzieraja wlasnie z pewnosci siebie, jest rodzina, ciotka, babcia, kolezanka, ktos kto potrafi pomoc sie podniesc. Ktos kto powie, "to nie twoja wina, jestes mloda, trafilas na nieodpowiedniego partnera, jeszcze cale zycie przed toba, spojrz jestes mloda, atrakcyjna" ja nie mialam nikogo takiego. Przeciez nie moglam oczekiwac od 13 letniego dziecka, zeby mnie utwierdzalo w poczuciu wlasnej wartosci, to ja musialam robic wszystko, zeby On nie czul sie zagrozony.
A jak czlowiek musi, to ponoc potrafi gory przesuwac, a co dopiero stanac przed lustrem i gadac do siebie, wiec to zrobilam.
No to chyba jednak Smakosia miała rację, że dużo tu zależy od charakteru...nie wiem czy ja na Twoim miejscu bym się nie załamała, nie mówiąc już o tym że miałabym stać przed lustrem i sobie mówić, że jestem ładna, mądra...
W takich sytuacjach wychodzi charakter człwieka, albo się poddajesz i popadasz w depresje, albo walczysz...
Wiesz, chyba często bedę wracać do tego wątku, zeby sobie poczyatć, to co napisałaś...to wszystko daje takiego pozytywnego kopa...a bywają ciężkie dni, zwykłe, ma się te swoje małe smuteczki...nic się nie chce...twarz w lustrze taka szara...wtedy z pewnościąwrócę do Twojej opowieści. To wszystko co napisałaś dużo mi dało do myślenia. Pozdrawiam serdecznie.
Kasia
Kasiu (chyba moge tak;)) jest takie powiedzenie, ze "czlowiek musi siegnac dna, zeby miec sie od czego odbic". Tak samo bylo ze mna, byl czas zalamania, poddania, depresji absolutnego zniechecenia. To ten czas kiedy czlowiek musi dac sobie na tzw. "zalobe" po utracie kochanej osoby na skutek smierci czy tez, jak w moim przypadku rozwodu. I taki okres ma kazdy, kiedy nic sie nie chce i nawet piekny sloneczny dzien wlecze sie jak noc listopadowa. A potem przychodzi moment, ze cos sie stanie, jakis zwrot, albo przynajmniej otrzezwienie, bo przeciez nie sposob spedzic tak reszte zycia. Dla mnie takim momentem zwrotnym bylo jedzenie tej chinszczyzny prosto z kartona, to byl ten moment kiedy uswiadomilam sobie jak nisko upadlam, jak gleboka jest moja depresja i szlag mnie trafil, ze przeciez w tym wszystkim nie tylko ja cierpie, ale i moje dziecko, bo nie jestem wystarczajaco dobra matka, trudno zebym byla w takim stanie psychicznym. Oczywiscie, ze wtedy czlowiek moze zrobic zwrot i zaczac stopniowo powoli zmieniac swoje postepowanie, zmuszac sie do jakiego kolwiek dzialania, albo pozwolic depresji zawladnac resztkami swojego zycia.
Kiedy pierwszy raz stanelam przed lustrem tez nie mialam nawet ochoty patrzec na moje wlasne odbicie. Ale zmuszalam sie do tego, zeby robic to kazdego dnia, az przyszedl dzien, kiedy powoli patrzenie na wlasne odbicie nie bylo juz nieprzyjemnym obowiazkiem. Potem znow nadszedl dzien, ze powoli zaczelam dostrzegac jakies drobne szczegoly, ktore moglam stwierdzic, ze byly nawet ladne. Nie wiem czy potrafie to dokladnie wytlumaczyc, ale to nie jest tak, ze stajesz patrzysz we wlasne odbicie i nagle zaczynasz sobie prawic komplementy i wyznawac milosc. To trwa miesiacami.... i pomiedzy tymi malymi pozytywnymi drobiazgami uplywaja miesiace. Caly proces w moim przypadku zajal mi prawie poltora roku, ale nie opuscilam ani dnia. Nawet jak juz doszlam do jakiegos wyzszego etapu, i nagle trafil sie zly dzien. To znow stalam patrzylam na swoje odbicie ale nie moglam sie zmusic do powiedzenia tego co wczoraj. Tak to jest czasem masz dzien, ze praca 8 miesiecy sie cofa o 3 miesiace. Nieszkodzi, wazne zeby nie zaprzestac.
A wiesz co mi najbardziej pomagalo, a o czym zapomnialam napisac w tym calym wywodzie??
Swiadomosc, ze kiedys nauczylam sie chodzic. Tak kazdy z nas kiedys musial nauczyc sie chodzic, uwazam, ze to niesamowite osiagniecie jakie kazde dziecko kiedys zdobywa. Nikt z nas nie pamieta tego procesu, ani jak trudno bylo, niektorzy moga miec male szramy po jakichs upadkach, jako pamiatke, ale normalnie to nie pamietamy i jest fajnie i nikt na codzien nie mysli o tym, ze kiedys w pierwszym roku zycia posiadl tak wielka sztuke, sztuke chodzenia. Dopiero jako rodzice obserwujac wlasne dzieci mozemy na nowo dostrzec i docenic caly trud jaki nauka chodzenia pochlania.
I wlasnie swiadomosc tego, ze kiedys nauczylam sie chodzic dodawala mi sily do pokonania kolejnych etapow w ksztaltowaniu swojej osobowosci po porazce rozwodowej. Myslalam,ze skoro jako nic nie rozumiejace dziecko moglam dokonac takiego wysilku, to jako osoba dorosla i rozumna powinnam z latwoscia pokonac przeciwnosci losu, z ktorymi moge walczyc logika doroslej osoby.
Nie bylo mnie stac na terapie, musialam sama wymyslac sobie cwiczenia, ktore pomoga przetrwac ten etap. Potrzeba jest matka wynalazku, jak wiemy. Pozdrawiam - maryla
Chciałam coś mądrego napisać, ale ciągle kasuję :)
Marylko (chyba mogę tak:))) nie pozostaje mi nic innego, jak tylko pogratulować sobie że trafiłam tutaj na taką mądrą osobę...ja w porównaniu z Tobą chyba dopiero zaczynam raczkować :)
No i prosze jak z takiego prostego tematu zrobiła się szkoła życia...warto tutaj bywać...pędzę do mojego malenstwa, bo już wrzeszczy...koniec intelektualnego ucztowania :) kiedyś to wszystko opowiem córce :))) pozdrawiam!