Mam pewną okropną przywarę. Jestem niepoprawnym domorosłym krytykiem restauracyjnym. Wynika to z tego, że jeżeli to za co płacę, bywa gorsze od tego co mogę sobie sam ugotować, to powstaje pytanie - po co ma wydawać ciężko zapracowane pieniądze no coś co nie jest tego warte?
Nie mówię o chwilach kiedy jestem zaproszony do kogoś do domu, bo tam przyjęcie bywa akcentowane sercem i gospodarz osobiście się wykosztowuje.
W gastronomii jest inaczej. To co ci przynoszą na talerzu powinno być zrobione przez zawodowca. A więc i wymagania są inne.
Jedna z moich wesołych przygód była taka.
Zaraz po ślubie wyjechaliśmy w coś w rodzaju podróży poślubnej. Trasa powadziła także przez Bańską Bystrzycę na Słowacji. Ponieważ miałem nawet niezłe wspomnienia z restauracji tamtejszego hotelu LUX, zaprosiłem tam moje Szczęście na obiad. To co mi podano było poniżej krytyki. Po paru kęsach odstawiłem talerz. Po jakimś czasie pojawiła się młoda kelnerka. Zbierając talerze, nie zwróciła w ogóle uwagi na fakt, że danie nie zostało skonsumowane.
Zapytała dyżurnym tonem: bylo to hutne (czy smakowało?)
Moja odpowiedź brzmiała: ne dnes nie bylo hutne (nie, dzisiaj nie smakowało)
Dziewczę na to: a to uz wasz problem, i z obojętną miną odeszła od stolika z pełnymi talerzami.
Pani Lubczykowa parsknęła śmiechen i powiada: no i po co ci to było?
I teraz Was pytam, czy mamy pokornie i bezkrytycznie znosić to co nam podają za nasze pieniądze?
Piszcie o Waszych przygodach. Ale proszę, tylko o wesołych
Pamiętam jak chodziłam do szkoły w innym mieście , wzięłyśmy sobie z koleżankami ziemniaki z jakimś mięsem i zieloną sałatą .Patrzymy a z jednego talerza spod liścia sałaty wychodzi taka duża tłusta dżdżownica z owłosieniem .Było śmiechu sporo , reszte zostawiłyśmy i już nigy nie poszłyśmy do tej restauracji
No dla mnie taka sytuacja śmieszna by nie była, trąciłaby bardziej o horror. Ale tak na marginesie - nie wiem czy jest to praktyka powszechna, ale wiem to na pewno, że są restauracje gdzie warzyw (ani grzybów) się nie myje. Kiedy się o tym dowiedziałam to był dla mnie szok. A chodzi o jedną z lepszych w mieście restauracji. Od kiedy o tym wiem, nie zamawiam żadnej surowizny (no poza kapustnymi). Co do śmiesznych przygód związanych z jedzeniem, a właściwie z piciem, to taką zafundowała mi koleżanka. Była zima, plucha, śnieg z deszczem, wiatr. Przychodzę do koleżanki, zrobiła mi herbatę i pyta czy chcę soku malinowego. I owszem - chciałam. Wypiłam już tak dobre pół szklanki, a ona mi mówi: wiesz, ale tak do dna to nie pij bo w tych malinach mogą być robaki. No nie...niech bogi mają Cię w swojej opiece.
Użytkownik monia7301 napisał w wiadomości:
> Dobre
A mała być mowa o kelnerach
W mojej restauracji była samoobsługa