Było to zimą. W lutym. Byłam w III klasie liceum. Była niedziela. Był wieczór. Byłam sama w domu. Towarzyszył mi tylko pies.
Siedziałam nad książką do historii i starałam się umieścić jak najwięcej wiadomości w mojej pamięci, ale szło mi fatalnie. Głównie dlatego, że historii nie cierpiałam.
Odłożyłam zatem podręcznik, usiadłam przed lustrem i zaczęłam robić sobie różne fryzury. W całym domu było zgaszone światło, paliło się tylko w dużym pokoju i w przedpokoju, gdzie wisiało owo lustro, do którego się mizdrzyłam.
W pewnym momencie zadzwonił telefon. Podniosłam słuchawkę, ale usłyszałam tylko sygnał. Wróciłam więc do praktyk fryzjerskich. I znowu zadzwonił telefon. I znowu usłyszałam sygnał. Powtórzyło się trzy razy. Gdy telefon zamilkł, mój pies podbiegł nad schody i ze sterczącą sierścią zaczął warczeć. Działo się tak zawsze, gdy ktoś obcy wchodził na górę. Tylko, że wtedy nikogo nie było! Zaczełam uspokojać psa, ale on warczał dalej. Wstałam więc z lekkim strachem i przemiawiając, niby do psa a bardziej do siebie, żeby się uspokoić, że przecież nikogo tam nie ma, podeszłam nad schody, zapaliłam światło i oczywiście nikogo nie zobaczyłam. Odwrócłłam się zatem w stronę przedpokoju i stanęłam, jak wryta...
Wtedy pierwszy raz w życiu poczułam, co to znaczy, że włosy stają dęba. Ścierpła mi skóra na całej twarzy i głowie i autentycznie czułam, że włosy mi się podnoszą! Stałam tak i patrzyłam się na to "coś", co było w moim pokoju, do którego zostawiłam uchylone drzwi. To "coś" było niewidzialne, ale trzymało świecącą rzecz w powietrzu. Jakby ktoś stał ze świecą.
Nie pamiętam długo tak stałam. Bez ruchu, bez dźwięku, z wzrokiem wbitym w "płomień".
Po jakimś czasie doznałam olśnienia i poznałam, czym jest to "coś". Okazało się, że to blask lampy z przedpokoju odbija się w celofanie, którą owinięte były kwiaty. Dwa dni wcześniej miałam urodziny...
Wyobraźnia działa cuda.
Nie wiem, dlaczego telefon wtedy tak dzwonił i dlaczego pies warczał na schodach. Ale wiem, że chyba nigdy przedtem ani nigdy potem tak się nie wystraszyłam.
Dziś ta historia to taka anegdota, ale co przeżyłam to tylko ja wiem :)) Za kazdym razem, gdy o tym opowiadam a także teraz, gdy to piszę mam gęsią skórkę, bo przypominają mi się tamte emocje. A minęło jakieś 13 lat :)
Napiszcie o swoich "przeżyciach z dreszczykiem". Takich z przymrużeniem oka a i takich bardziej serio. Jeśli takie były.
Jako dziecko PRL spędzałam mnóstwo czasu na podwórku z kluczem na szyi (nasze dzieci niestety nie mają pojęcia co to są powórka).
Wróciłam do domu, otworzyłam drzwi wspomnianym kluczem i zamarłam.... W domu ewidentnie słychać było dziwne dźwięki.
Okazało się, że przez uchylone okno wleciał wróbel i to on rozbijał się po mieszkaniu.
A skoro o stworzeniach latających to kiedyś letniej, wakacyjnej nocy do pokoju babci przez stary piecyk gazowy wpadły 2 nietoperze i zaplątały się w nasze poduszki.
Chyba wolę moją "zjawę ze świecą" niż nietoperze!:) Brrr..
Lubie czytać takie historie. Zawsze na koloniach przed snem kiedy juz były zgaszone światła (cisza nocna)opowiadałyśmy sobie różne historie, a później każda się bała, hihihi. Ale Twoja to rzeczywiście z dreszczem...
Ja przeżyłam historię z dreszczykiem razem z moją przyjaciółką. Miałyśmy wtedy po 15 lat, siedziałyśmy i oglądałyśmy jakiś film, nagle słychać było trzask szkła tłuczonego ( w tym samym momencie zaczął bić zegar z kukułką, tzn kukułka wybiła godzinę), obie w tym samym momencie spojrzałyśmy w górę na żyrandol i patrzyłyśmy jak lecą kawałki rozbitego żyrandola na dywan. W tym samym momecie trzasnęły drzwi i z piskiem zaczełyśmy uciekać do drugiego pokoju, ale okazało się, że to mama Agi wróciła do domu. Powiedziałyśmy jej co się stało i poszłysmy w trójkę do pokoju. Na dywanie nie było śladu szkła a żyrandol cały wisiał sobie tam gdzie zawsze. Ciocia powiedziała,ze robimy sobie głupie żarty ale my obie widziałyśmy to samo w tym samym momencie (do dzis niewiemy czemu wtedy spojrzałyśmy się akurat właśnie na żyrandol). Jeszcze tego samego wieczoru okazało się, że tata mojej przyjaciółki zginął w wypadku dokładnie o tej godzinie, która wybiła w czasie "tłuczenia się"szkła.
Nooo, dobrze, że jest jasno! Słyszałam dużo opowieści o dziwnych rzeczach dziejących się w momencie śmierci jakiejś osoby, zatem nie będę Ci wmawiać, że bujasz :)
Hm, hm...
a ze mną to musi być już naprawdę źle, bo przeczytałam tytuł wątku:
"Schab ma wielkie oczy!"
Wkn, Ty jesteś właściwą osobą na właściwym miejscu! Wszędzie kulinaria hehe
Użytkownik Wkn napisał w wiadomości:
> Hm, hm...a ze mną to musi być już naprawdę źle, bo przeczytałam tytuł
> wątku:"Schab ma wielkie oczy!"
Też sobie po chwili od wpisania wiadomości wyobraziłam taką scenę. Oczywiście w nogi... ja w nogi... Ciekawe, że w wielu sklepach mięsnych wyroby własne reklamują uśmiechnięte świnki z napisem "polecam się" czy coś w tym stylu. I jakoś oczami wyobraźni nie widzimy tego procesu za kurtyną, który doprowadza do powstania schabu za sklepową szybą.
Fajnie się czyta takie historyjki, każdemu się coś ciekawego kiedyś przydarzyło.Właśnie kiedyś, ciekawe dlaczego właśnie kiedyś? teraz jak nikomu nic się nie przytrafia.Tak się parę razy zastanawiałam , moja babcia opowiadała mi różne historie, o duchach , zmorach i innych, gdzie te strachy się podziały? Dlaczego ich nikt teraz nie widzi?
Jak byłam mała zdawało mi się że widzę faceta w czarnym kapeluszu, który za mną szedł, jak wracałam z religii, mgła była wtedy jak diabli.
Dobrze że babcia po mnie wyszła , inaczej chyba majtki byłby pełne - strach był ! ale w polu, na wróble:) zobaczyłam go na drugi dzień , jak stał w polu, i miał na głowie stary dziurawy kapelusz.
Dawno, dawno temu... odprowadzałam moją koleżankę do domu, było juz ciemno, sz.łyśmy i opowiadałyśmy sobie jakieś historyjki o duchach, no i stało się, z ciemności wyłonił się właśnie On -Duch, z krzykiem zaczełyśmy uciekać, na drugi dzień babcia koleżanki opowiadała, że ich sąsiad wyszedł przed dom, żeby zapalić papierosa, w pewnym momencie usłyszał dwie dziewczyny, wrzeszczące głośno coś o duchach....
Mniej dawno- wracałam z pracy, wieczorem, miała przyjechać po mnie mąż, szłam w kierunku z którego miała przyjechać, zauważyłam dwóch mężczyzn biegnących w moim kierunku, za nim biegł hmm pies, mężczyźni coś tam mówili ale się nie zatrzymali, "pies" natomiast zdecydowanie ruszył w moim kierunku, ja ubrana w długi płaszcz, buty na obcasie zaczęłam uciekać pies, który po blizszym "zbliżeniu" okazał się dzikiem /acha rzecz się działa na ulicach Lublina/, dziarsko mnie gonił, dobiegłam do pustej budki wartownika i się w niej schowałam, na szczęście miała drzwi, dzik przez chwilę się do mnie dobijał i pobiegł sobie dalej /rzecz działa się za ogrdzeniem budynku policyjnego, przyjechał mąż, opowiedziałam mu całą historię, śmiał się niemiłosiernie, tak samo zachowali się moi synowie, ryczeli ze śmiechu, że psa uważałam za dzika, uwierzyli następnego dnia, gdy dałam im gazetę z artykułem, w którym była opisana moja i dzika przygoda...
No popatrz! A mnie nikt nie opisał :)) Sama musiałam się w Internecie podzielić moją przerażającą historią.
A tak na serio to dobrze, że Cię ten dzik nie dogonił tak całkowicie. Kobieta da radę nawet na obcasach, prawda? :)
dokładnie i w płaszczu do kostek i pewnie jakby miała dwie pełne siatki to też:)
A może się i teraz dzieją, ale wstyd się przyznać? Taki postęp, taka cywilizacja a tu jakiś ... duch? :))
Strach na wróble fantastyczny :)
Wczoraj wieczorem zamykałam drzwi wejściowe do mieszkania. Byłam już w piżamie, szykowałam się do spania. Mój Luby coś robił przy komputerze. Po kilkunastu minutach zawołał mnie. Podeszłam pytając co się stało. On powiedział, że ktoś podchodził do drzwi. Ja Mu na to, że ja podchodziłam ale wcześniej. Powiedział, że to w takim razie był duch, który z nami mieszka, że to dobry duch. Włosy mi staneły dęba. Wcześniej, kilka razy wspominał o tym, że w mieszkaniu są duchy ale nie traktowałam tego poważnie. On w to wierzy... W sypialni na podłodze leży taki krążek. Podobno ma to coś wspólnego z "naszymi współmieszkańcami". Muszę się dokładnie wypytać bo... chyba się boję aczkolwiek w duchy nie wierzę. No, może czasem wierzę...
A ten krążek to skąd się wziął?
Ja bym chyba u Was nie nocowała :)))
to bylo w styczniu tego roku,wracalam z pracy do domu z nocnej zmany.bylo jakos po 4 rano. ciemno jak u murzyna....
na ulicach snieg, zadnej zywej duszy no moze z 1 wyjatkiem.....
szłam droga miedzy parkiem i małym zbiornikiem wodnym. srodkiem ulicy szedl mezczyzna.jakies 20 metrów przedemna. dlugi ciemny plaszcz czapka, nic specjalnego gdyby nie to ze ten koles nie mial nóg.jakby płynal nad ulica. wystraszylam sie strasznie,az teraz mam gesia skórke. zawrócilam i pobieglam do domu inna droga.
jak tylko dotarlam do domu pobudzilam wszystkich.tesciowa mi opowiedziala historie ze kiedys tamtedy jechal facet na rowerze i piorun uderzyl w drzewo które go przygniotło.nie znalam tej historii bo mieszkam w tym miescie od 3 lat (przeprowadzialam sie tutaj do domu meza)
duch?
moja mama mówi,nie duchów lecz zywych nalezy sie bac.
Taa, żywych należy się bać. Jednak ja boję sie także zmarłych, kiedyś się bałam nawet patrzeć na trumny a jak był pogrzeb w filmie to odwracałam głowę.
Twoje przeżycie mnie powaliło!
Parę lat temu jedna kobieta opowiadała, ze jej syn (dorosły już, ale samotny, mieszkał z nią i trochę sobie popijał) powiedział jej, ze wychodzi. A ona mu na to, że jak wróci, zeby jej się przyszedł pokazać, bo pewnie wróci pijany.
Zeszła do piwnicy rozpalić ogień i po jakimś czasie otwarły się drzwi i przyszedł ten syn. Stanął przed nią a ona na niego spojrzała i mówi do niego, ze gdzie się szlajał, bo cała twarz brudna. A on bez słowa sie odwrócł i poszedł.
Kiedy wróciła na górę - jego nie było.
Po jakimś czasie przyszła policja, że jakiś czas temu traktor zabił jej syna. Uderzył go w.. głowę.