Wielki Czwartek... wieczór... wysiadam z samochodu na parkingu przed jednym z hipermarketów... czuję w kościach dzisiejszy dzień... najpierw jedenaście dość intensywnych godzin w pracy, później galopada na dworzec po Dużego... galopada zupełnie zbędna, gdyż pociąg z Przemyśla dawno nie przyjechał z opóźnieniem mniejszym niż trzydzieści minut... zatem po gonitwie przez miasto, odpocząłem pół godziny snując się po peronach dworca Szczecin Główny... po powrocie do domu z Dużym, wyruszyłem na zakupy, których ostatni akord dogrywam właśnie teraz... większość sprawunków mam już w bagażniku, muszę kupić jeszcze drobiazgi choć dosyć liczne... kilkanaście minut po dwudziestej pierwszej przepycham swój wózek przez wejściowe bramki sklepowe... znając topografię sklepu oraz listę zakupów ruszam między regały z nadzieją, że uda mi się uwinąć w miarę szybko... już po kilku minutach do moich uszu dobiega płacz dziecka... płacz... w zasadzie miauczenie... regularne... miarowe... muuaaa... muuaaa... muuaaa... muuaaa... z krótkimi przerwami na zaczerpnięcie powietrza... w pierwszej chwili pomyślałem nawet, że to jakaś zabawka, lalka, która ma imitować zachowania prawdziwego dziecka... dźwięk jednak to cichnie to narasta, co świadczy o przemieszczaniu się jego źródła... "Ale się komuś dzieciaczek zaciął" - przemyka mi przez głowę i skupiam się na brakujących artykułach spożywczych... po pewnym czasie słyszę, że płaczące dzieciątko jest dość blisko... skierowuję wzrok w prawo, skąd dobiega płacz... pierwszy rzuca mi się w oczy mężczyzna... wygląda na około trzydzieści lat... średni wzrost, sylwetka niezbyt sportowa, ale nie zaryzykowałbym twierdzenia o nadwadze... bardzo elegancki garnitur... ciemnofioletowa koszula i pasujący do niej, w podobnej tonacji krawat.... starannie wypielęgnowany zarost wokół ust... obok kobieta... również nie wyglądająca na podlotka... blond loki opadające na ramiona... dość wysoka... szczupła... ubrana w lekki jasny płaszcz, sięgający nieco ponad kolana... o obojgu można powiedzieć, że stanowią atrakcyjną parę młodych ludzi... w jej ramionach widzę dziecko... a w zasadzie... maluszka... takiego maciupkiego smerfa... krasnoludka, który nie wydaje się większy niż moje dwie dłonie... Cypisek słodki, ubrany w bielutki kaftanik z mikroskopijnym kapturkiem otaczającym jego buźkę... buzia skrzata jest czerwona z wysiłku... oczka zaciśnięte w odróżnieniu od usteczek rozwartych szeroko i wydających donośne muuaaa... muuaaa... muuaaa... kobieta trzyma dziecko w jakiś dziwny sposób... nie tuli go... nie przemawia czule... nie kołysze w ramionach... po prostu trzyma dziecko...
-Ej! - odzywa się nieoczekiwanie do pana w ciemnofioletowej koszuli
-Ej! - powtarza - Ale może mógłbyś teraz popchać oba wózki?!
Mężczyzna spogląda na nią... wzrusza ramionami i znika za regałem pchając przed sobą dwa na wpół puste wózki sklepowe...
"Dziwni..." - przemyka mi przez głowę gdy odchodzę w kierunku półki z chrzanem...
Oddalam się z przekonaniem, że za chwilę dziecko utulone przez matkę przestanie płakać...
Mijają kolejne minuty, mój koszyk zapełnia się... w zasadzie potrzebuję jeszcze tylko salami... co prawda salami jemy tylko ja i Mały, a Małego na Święta nie będzie, jednak skoro jest na liście sprawunków to trzeba kupić...
- Szanowni Klienci! - dobiega z głośników - minęła dwudziesta pierwsza czterdzieści pięć, za piętnaście minut sklep zostanie zamknięty... - głos spikera ma spowodować, że klienci zaczną przynajmniej myśleć o zakończeniu zakupów w tym dniu...
Na stoisku z wędlinami nie znajduję salami i postanawiam poszukać jej na regale z wędlinami paczkowanymi... słyszę zbliżający się z prawej strony płacz malutkiego smerfa... kątem oka dostrzegam mężczyznę w ciemnofioletowej koszuli... jest sam... ma przed sobą jeden wózek sklepowy, a w nim nosidło z malutkim dzieciątkiem... czerwonym z wysiłku... miauczącym... głośno... ile sił w maciupkich płuckach...
Mężczyzna zatrzymuje się tuż obok mnie... wpatruje się w opakowania z szynką parmeńską... a może szwarcwaldzką... dziecko płacze bez chwili przerwy... to nie jest płacz marudny... to również nie jest płacz wyrafinowany, obliczony na osiągnięcie określonego efektu... to płacz oznajmiający otoczeniu: JEST MI ŹLE!
Stoję przed półką z salami i kompletnie tracę zainteresowanie wędlinami... w okolicach mostka czuję drżenie, kołatanie... nie potrafię się skupić... dawno nie czułem czegoś takiego... jestem podenerwowany... niepokój narasta... kątem oka zerkam na pana w ciemnofioletowej koszuli... szokuje mnie jego obojętność wobec dźwięków dochodzących z wózka... on najspokojniej na świecie, wziął do ręki opakowanie z wędliną i zaczął studiować jego etykietę... totalna obojętność... jakby miał uszy zatkane... jakby miał blokadę na dźwięki rozprzestrzeniające się wokół niego... stoję... jak słup soli... czuję co bym zrobił na miejscu pchającego wózek z dzieckiem... rzuciłbym w cholerę te zakupy... uciekłbym ze sklepu... do domu... do przyjaznego i bezpiecznego otoczenia... nakarmić... wykąpać... uśpić... starałbym się sprawić, by krasnoludek poczuł się dobrze, bezpiecznie, aby nie miał powodu do łkania...
-Jejku jak on strasznie płacze... - rozlega się za moimi i pana w ciemnofioletowej koszuli plecami
Obaj odwracamy się jak na komendę... Sprzedawczyni ze stoiska z garmażerką nie wytrzymała i zdecydowała się coś powiedzieć...
-Ile ma to maleństwo? - pyta - Dwa miesiące?
Stoję jak idiota... scena rozgrywa się co prawda tuż obok, jednak nie powinienem się tak bezczelnie gapić... ale właśnie dzięki temu widzę grymas uśmiechu na twarzy mężczyzny... uśmiechu wyższości? Politowania dla pytającej?
-Dwa miesiące?! - prycha - Jakie dwa miesiące? On ma dwa tygodnie! - kończy z jakąś taką dumą w głosie...
Skrzat bez chwili wytchnienia płacze...
-Panie! - podnosi głos o kilka tonów pani ze stoiska z wędlinami - Czyś Pan zwariował?!
Nie czekając na odpowiedź krzyczy:
-O tej porze robi Pan zakupy z takim maleństwem?!!!
Pan w ciemnofioletowej koszuli przepycha wózek z płaczącym maluszkiem do przodu i rzuca:
-To jest nocne zwierzątko...
Pani z garmażerki nie daje za wygraną:
-Panie! Jemu jest tu zimno! Przecież tu lodówki chodzą! - i słabnącym głosem dodaje - Zabierz Pan stąd to dziecko...
Mężczyzna uśmiecha się drwiąco... kiwa z politowaniem głową i odchodzi... smerfik nie przestaje ani na moment płakać...
Jestem roztrzęsiony... przez głowę biegną dziesiątki myśli... „Może wezwać policję? Ale kiedy przyjadą? Może zrobię krzywdę temu dziecku? Może do tego czasu już będzie spokojnie spało?"
Dawno już mam za sobą opiekę nad Dużym i Małym jako noworodkami... niemowlakami... i zaskoczony jestem siłą uczuć, które we mnie kipią... dzieciątko o tej porze powinno spać... przecież to takie cudowne uczucie, kiedy mogłem zaglądać do łóżeczka i gapić się na śpiącego smerfa... jego uniesione w górę rączki... od czasu do czasu jakiś grymas przebiegający przez buźkę... najedzony... wykąpany... maluszek, któremu daję bezpieczeństwo... spokój...
A NIE ZAKUPY W HIPERMARKECIE!
A może krzywdzę tych ludzi?
Może jestem przewrażliwiony?
Może nowoczesne wychowywanie dzieci nie przewiduje troski i czułości?
Może według jakichś najnowszych wytycznych dziecko musi płakać?
Może nie jest ważne dla dziecka aby o określonej porze było syte, czyste, otoczone czułością i miłością?
Nie mogę się otrząsnąć...
Jak ktoś chce jeździć samochodem musi odbyć kurs... zdać egzamin... jeśli tego nie zrobi w zasadzie nie ma prawa prowadzić pojazdów mechanicznych...
Jeśli ktoś chce posiadać broń palną... musi uzyskać pozwolenie poprzedzone badaniami psychologicznymi i całą masą formalności...
Dyskutuje się o pozwoleniach na posiadanie pewnych ras psów...
A dziecko może mieć każdy? O, nie! Przepraszam... przed adopcją są testy... kontrole... badania... bo tu nie może być pomyłki...
Ale jak sobie spłodzisz dziecko, to nie musisz nic umieć, nie musisz przechodzić szkoleń, badań... nie musisz zdawać egzaminów... jest Twoje! Możesz z nim robić co chcesz!
Czcij ojca swego i matkę swoją... a dziecko?! Nie trzeba? Nie trzeba o nie dbać, troszczyć się, kochać? Dlaczego wpisana jest w dekalog miłość do rodziców, a nie ma słowa o miłości wobec dzieci?
Nie twierdzę, że ci ludzie nie kochali swojego dziecka, ale brakowało mi w ich zachowaniu zwykłej empatii... wrażliwości... nie na płacz... na to, że dziecku jest źle...
Nie istnieją szkoły uczuć... szkoły bycia dobrym człowiekiem... szkoły bycia dobrym rodzicem... empatii, wrażliwości, czułości uczy nas nasze najbliższe otoczenie... uczymy się sami...
Każdy uśmiech... dobre słowo... przyjazny gest... które okazujemy innym... małym , dużym... młodym, starym... w pracy, na ulicy, w domu... być może uwrażliwi innych... nauczy ich okazywania dobroci...
A może jestem naiwny? Chyba niezupełnie... są ludzie dobrzy, ciepli, wrażliwi... może jeszcze nie są większością, ale są... bądźmy i my... nie tylko w te i inne święta, ale tak normalnie na co dzień...
Życzę Kasi i wszystkim innym aby spotykali na swojej drodze jak najwięcej ludzi dobrych...
eh...ja już od dawna obserwuję, ze wielu tych nowoczesnych rodziców to po prostu głupi rodzice...
A dokładnie takich jak Ty spotkałeś w hipermarkecie też niemało..:(
aż się we mnie wszystko zagotowało....niestety sa ludzie którzy nie powinni miec nawet rybek, a co dopiero dziecko...dziecko to centrum wszechświata, jest najważniejsze, jego rytm dnia to to mój rytm dnia, a jego potrzeby to swiętość! i zeby nie było że jestem "matką-kwoką", jestem po prostu mamą która poświęca dziecku czas i uwagę, słucham i patrzę, rozmawiam i mówię...i wcale nie jest tak że nie mam zmartwień codziennego życia-bo mam, wychowuję dziecko sama, zyjemy bardzo skromnie, bo mąż i tatuś ma nową rodzine, a wraz z nową ta "stara" została wymazana z pamięci (tak dosłownie i w przenośni)
i mogę z cała pewnością stwierdzic ze moje dziecko jest szczęśliwe, radosne i zawsze usmiechniete, strasznie wygadane (a ma 2 latka) i jest moim SENSEM ŻYCIA!
Zawsze byłem zwolennikiem zostawiania dzieciaków na zewnątrz marketu uwiązanych za nogę do takiej specjalnie w tym celu wmurowanej barierki...i niech się wtedy drą do woli...a tatuś może ze spokojem dokonać zakupów, tym samym nie przeszkadzając innym w poszukiwaniach np. salami...
żartujesz nie ? :D
No coś Ty !!! ...JA ????... NIGDY W ŻYCIU !!!
hahahaha
U mnie to tak pod realem pieski czekają na właściciela :)
Straszne.... i smutne. Szkoda dzieciątka.
Przypomniało mi się, jak ja mialam w domu takie maleństwa... przecież czlowiek dla takiego maluszka nie śpi, nie je i staje na uszach, zeby jak najmniej miało niedogodności, zeby nie płakało.
Ale to co opisujesz wynika z egoizmu tych rodziców... zapatrzeni w swój czubek nosa... i nie widza tego, że w gruncie rzeczy człowiek patrzacy z boku z łatowścią dostrzeże, ze są żałośni...
Normalnie jestem zbulwersowana:( jak można takie maleństwo brać na zakupy do marketu.Przecież takie dzieciątko jest narażone na różne choroby.
Brak słów, rodzicom tylko pogratulować bezmyślności!
Co tu się dziwić,przecież niektórzy dziecko traktują jak przedmiot.Skoro człowiek nie śpi o 22grudiej to i dziecko przecież może nie spać,brak żadnego uczucia i miłośći jest w tym co napisałeś.Takim ludziom to tylko dac lalke do zabawy!
Tyle par nie może mieć dzieci, których pragnie a tacy mają i o nie nie dbają:( Przykre...
No właśnie,masz racje tyle par by chciało mieć dzieci a nie moga,a drudzy maja i o nie nie dbają-przykre i żałosne,aż serce krwawi.
Witam!
Szkoda mi tego maluszka, ale...
przez lata pracy z dziećmi z tzw. "marginesu" zdążyłam przywyknąć do tego, że nie u wszystkich żyje się wg ogólnie przyjętych standardów.
Powiedzcie, skąd się bierze traktowanie dziecka jak przedmiotu?
Przecież nikt nie rodzi się złym człowiekiem, egoistą czy zwyrodnialcem. Pewnych cech nabywa się w czasie dzieciństwa, młodości, wieku dojrzałego.Większość z cech charakteru kształtuje się w tym najmłodszym okresie życia.
Może jestem w błędzie, ale... uczucia wynosi się z rodzinnego domu.
Możliwe,że rodzice tego maluszka nie wynieśli tych dobrych uczuć z własnego domu, więc dlaczego mieliby okazywać je własnemu dziecku? Być może nie dojrzeli do roli rodziców? Pytań bez odpowiedzi będzie zapewne więcej.
Pytanie z mojej strony. Ktoś widział, obserwował,analizował postępowanie owych rodziców...i co dalej????
Zwrócił uwagę głośno? NIE
Zgłosił to jakiejś instytucji? NIE
Próbował wpłynąć na tatusia? NIE
I tu się zamyka błędne koło. Źle się dzieje i co z tego, skoro wokół panuje taka znieczulica? Być może trzeba było zareagować.
Dwa razy udało mi się zareagować na krzywdę dzieci...wylądowałam w Sądzie.
Bałam się, że może mnie spotkać jakaś "rekompensta" ze strony oskarżonych ( różnie to bywa), mimo to, zeznawałam. I nie żałuję.
Kto ma pomóc tym bezbronnym dzieciom, skoro częstokroć rodzice bywają przez lata ich oprawcami....
Też tak może być,że w dzieciństwie byli wychowywani przez rodziców bez żadnego uczucia-miłości.Przecież takie maleństwo potrzebuje dużo ciepła,a tu co rodzice zimni jak głazy.masz racje,że panuje duża znieczulica,tu mamy przykłąd dziecka a co się dzieje ze zwierzętami to też aż się w głowie nie mieści!
Ja zawsze mówię,że tacy rodzice co katują dzieci,piją,robią libacje z dzieciami itp.,to już od narodzenia powinni być bezpłodni,bo tylko dzieci cierpią,a na ogół zdarza się że mają ich kilka.
Właśnie o tym samym napisałam wyżej. Ci co pragną dali by dziecko serce na dłoni.
Po pierwsze, bardzo fajnie się Ciebie czyta.
Po drugie, szkoda, ze na taki temat.
Po przeczytaniu tego nie wiem, czy jestem bardziej wkurzona, czy bardziej chce mi się płakać z żalu nad tym Maluchem.
Pamiętam, parę lat temu moja koleżanka zachwycała sie, ze spotkała inną naszą koleżankę ze swoim dwutygodniowym dzieckiem na zakupach w supermarkecie i bardzo jej się podobało, ze tak fajnie sobie leżał w tym "siodełku" przymocowanym do wóżka. I hasło "tak byl maleńki, ze się wysuwał z szelek". Jakoś mnie ta opowieść nie zachwyciła, ale widać, dlla niektórych to supersprawa.
Sąsiedzi moich rodziców też prowadzą"nocne życie". Robią zakupy w całodobowym tesco. Wyjeżdżają z domu przed 23, wracają koło 2 nad ranem. Moja mama ma okna sypialni wychodzące na ulicę i zdarza jej się słyszeć, ze wracają :)
Taki sam tryb życia prowadzili, gdy ona była w ciaży, gdy urodziła i robia tak nadal. Jeżdżą ze swoją córeczką, oczywiście.
A może dzieci wcale nie muszą spać w nocy? Może nie trzeba się nimi opiekować aż tak bardzo? Moze ja jestem przewrażliwona, zacofana i nie idę z postępem?
Nie jesteś zacofana, reagujesz jak normalna osoba:)
Jak mój syn miał 2 tyg , to ja się bałam wystawić wózek na balkon, żeby się tylko nie przeziębił, nie mówiąc już o córce, która się urodziła w zimę.
A tu na tyle godzin z takim dzieciątkiem na marketu, między lodówki i ludzi, narażając takie maleństwo.
Cholera tak jakby nie można napisać chłopu na kartce co ma kupić, a samej z maluszkiem w domu zostać i położyc w ciepłym i wygodnym łóżeczku, brak słów.
Gdy moja siostra miała 2 tyg to z rodzicami pojechała 40 km wybierać płytki do łazienki. Był to maj. Wtedy nie było jeszcze przepisów o fotelikach i leżała wygodnie w gondoli. Teraz jest już prawie dorosła i często wspominamy to.
Gorzej, że ten mały krasnal może potem być wychowywany jak większy krasnal, którego spotkałam z rodzicami w jednym z duper... przepraszam... supermarketów:
Krasnal: ogląda zabawkę na jednej z półek.
Tata Krasnala: "Zostaw to g..., kupimy coś lepszego, żeby k...a w szkole twoim kolegom gacie pospadały."
I rozpoczęli z mamusią o blond lokach poszukiwania lepszego k...a prezentu :(
A mnie jest smutno do teraz na wspomnienie tamtej podsłuchanej rodzinnej rozmowy, mimo że upłynęło już od niej kilka lat.
No właśnie, Tobie jest smutno a Oni..oni byli i pewnie nadal są pozbawieni wyższych uczuć..
Na mój gust, w naszym społeczeństwie mamy ludzi i "taborety". Ludzie to ci, którzy czują, kochają, są wrażliwi. "Taborety" traktują wszystko i wszystkich przedmiotowo..uczuć brak...
Straszne, ale prawdziwe. I co najbardziej przerażające, tych "taboretów" przybywa...
Oj,byłoby to śmieszne,gdyby nie było tragiczne.
Moja koleżanka zawsze powtarzała, że niektórych ludzi nawet do kaloryferów nie można zaliczyć. Smutne lecz niestety prawdziwe. Zwierzęta mają większy instynkt rodzicielski niż niektórzy ludzie.
Ja jeszcze dzieci nie mam jednak tak samo myślę jak Ty. Moja siostra jak urodziła przez około dwóch tygodni w domu była. Wypoczywała, regenerowała siły i dbała o maleństwo. Przecież niemowlęciu jak i mamie należy się spokój i odpoczynek po tak wielkim przeżyciu. Dopiero po około miesiącu przyjechała do nas w odwiedziny. Z mała stopniowo wychodziła na spacery. Nawet teraz jak jest sezon grypowy i jest ostra zima jeśli może nie zabiera jej do marketów chociaż ma już trzy latka. Jest to męczące dla nich.