Muszę Wam o tym opowiedzieć. Przydarzyło się wczoraj, gdy wstąpiłam do Zatoki po pieczywo.
"Dzień dobry, jedną kajzerkę proszę" - mówię z miłym uśmiechem, który mam nadzieję zdoła rozsunąć czarne chmury obmywające wiadrami deszczu sklepową witrynę.
Pani ekspedientka nic nie mówi, tylko wkłada, zawija i popycha w moim kierunku.
Patrzę.
"Aaaale... to nie jest kajzerka" - jąkam się nieco, bo pani, słysząc moje "A" robi groźną minę.
"Kajzerka" - burka pod nosem.
"Aaaale kajzerka ma inny kształt" - wypalam bezmyśnie, głupio i prowokacyjnie, gapiąc się na jedna na drugiej stojące tuż obok skrzynie pełne dorodnych dzielonych na 4 i na 5 kajzerek.
"To jest kajzerka" - tubalny głos niepozornej w talii pani rozbrzmiewa nawet w przylegającej do sklepowej ściany aptece.
Jak tak dalej pójdzie, zaraz podrepcę do tej apteki (ma bardzo miłą obsługę) po leki uspokajające.
Nie poddaję się.
"Ta jest na pół dzielona... zwykła chyba, kajzerka ma..." - nie mam możliwości dokończenia odkrywczej myśli, bo pani wybucha.
"Jak chce kajzerkę nie od Lipińskiego, to niech mówi. Lipiński ma teraz takie kajzerki!" - pani szturcha zwykłą bułkę coraz bardziej rozzłoszczonym paluchem.
"Aha, to ja przepraszam za kłopot. Czy mogę prosić o kajzerkę nie od Lipińskiego?"
No i wyszłam spocona z Zatoki, zdenerwowana i wystraszona nieco, bo przecież pół sklepu się na mnie gapiło podczas tej idiotycznej wymiany zdań.
Ale oświećcie mnie - jak to jest z kształtem kajzerek? Poplątało się pani sprzedawczyni, Lipiński zgłupiał do reszty, czy są na świecie kajzerki z jednym rowkiem tylko, jak płaskie półdupki starego tetryka?
Czy Wam się też takie przygody przydarzają? Proszę mnie pocieszyć i też coś opowiedzieć, bo jeszcze mnie dreszcz niepokoju przechodzi. Tym bardziej, że niedawno miałam przygodę z mortadellą z pistacjami. Ale o niej może już innym razem...
to chyba Lipiński zwariował , a sprzedawczyni szukała zaczepki.
odrazu przypomniał mi sie żart
-poprosze jagodzianke-klient
-z jabłkiem czy z truskawka?-sprzedawczyni
ehhhh
Olciaa mnie sie przypomnial inny kawal.....
Do kiosku podchodzi mezczyzna i krzyczy:
- Poprosze zapalki!
- Niech Pan sie tak nie wydziera, nie jestem glucha-mowi kioskarka
-To maja byc z filtrem czy bez?
Lo matulu, Dorotko jestes Swieta........albo kompletnie ugodliwa :)))))))) Normalnie sie posikalam w majtki a nie powinnnam, jeszcze nie czas dla mnie na pieluchy......hihihi
Pocieszam Cie teraz, po fakcie, bo juz za pozno na cos innego:)))))))
Bardzo zadko zdarza sie mnie tego typu sprzedawczynie spotkac, ale sie zdarzylo. Moje pytanie bylo zawsze: Przepraszam masz jakis problem? Co sie nasluchalam, to chyba ksiazke na temat moge napisac:))))))))
Chcialam kiedys kupic w sklepie nogi swinskie, nie było zadnej karteczki, pt. 'nogi swinskie', więc powiedizałam, ze chce 2 swinskie kopytka ;) Akurat sprzedawczyni była taka z poczuciem humoru, zaśmiała się i powiedizała, ze niektorzy nazywaja te moje kopytka 'wyścigówkami' :)
Odnośnie świńskich nóżek przypomniała mi się taka historia: moja mama postanowiła na obiad upiec kurczaka. Będąc w sklepie stwierdziła jednak, że cały kurczak to za mało żeby wyżywić rodzinę i trzeba jeszcze dokupić udka. Do sprzedawczyni powiedziała tak: poproszę całego kurczaka i dwie nóżki. Pani wszystko ładnie zapakowała, mama zapłaciła i poszła do domu. Jakież wielkie było jej zdziwienie, gdy po rozpakowaniu zakupów okazało się, iż nabyła całego kurczaka i zamiast udek, dwie świńskie nóżki . Z kurczaka był obiad, a z nóżek galareta
Wkn mysle,ze pani popelnila blad i potem nie chciala wyjsc na glupia,dlatego potem uparcie bronila swojego dania.Ja pamietam kazerki z czterema lub piecioma nacieciami.Wikipedia nie jest miarodajna,ale tutaj chyba jednak wyjasniono dosc przejrzyscie http://pl.wikipedia.org/wiki/Bu%C5%82ka a tutaj kajzerka http://pl.wikipedia.org/wiki/Kajzerka
Świetny temat,zawsze budzi długą dyskusję i żarciki w gronie moich znajomych))
Już kiedyś o tym pisałam, ale nie pogniewajcie sie, że sie powtórze.
Stałam kiedys przy kasie w pewnym supermarkecie. Wśród zakupów sprytnie upchałam no...jak to politycznie powiedziec...galoty?ale ładne, z falbankami))A ,że to jakiś taki niepolityczny zakup, miałam nadzieję, że przejdzie bez echa po kasie i już. Nagle pani kasjerka bierze owe galoty na palec i prezentując je tłumowi ludzi zapodaje:"...Nie ma kodu, będzie pani czekać?...)Normalnie nie chaciałoby mi sie, ale zwazywszy na podejrzewaną przeze mnie złośliwośc kasjerki ,kiwnęłam głową(no przyznam się zła byłam)) i dawaj rozglądać się po suficie, jakby to nie był mój zakup. Nagle stojący za mną facet pochyla się do mnie i scenicznym szeptem(takim,że wszyscy muszą usłyszeć)wali:"...a miało być tak dyskretnie, co?..."
No tego już było za wiele- nie odwracając się, głośno warknęłam :"...powiedział, co wiedział!!...)
Wszyscy okoliczni klienci z sąsiednich kas powyciągali głowy, jak gosiąry i zwijali się ze smiechu.
Twardo wytrzymałam do końca.Ale ze złosci i troszke smiechu, aż się spociłam.
Robiłam też kiedyś zakupy dla firmy w jakimś sklepie z papierzyskami, druki akcydensowe, czy coś tam.Prosze o wypisanie faktury. Moja ówczesna firma mieściła się przy al. M.J. Piłsudskiego.Pani zaczyna wypisywać fakturę..dochodzi do Piłsu...waha się chwilkę, i wykrzykuje:"...ojej , jak mnie reka boli, może pani sama dokończy?..."Tu ja parsknęłam perlistym smiechem, ale dokończyłam, a co mi tam)))
Marszałek miał bardzo dziwne, pisane jakoś tak nie do końca po polsku nazwisko.Ale żeby nie znać pisowni nazwiska Marszałka....no nie wiem- każdy Polak je zna.A ja nie smiałam się z niewiedzy tej pani, ale z prześmiesznej sytuacji. Humor sytuacyjny, życiowy, codzienny pokłada czasem na kolana))
no ja sie tez z tej pani nie smieje tylko z sytuacji bo ja tez nie jestem prymus z ortografii a J.polskiego w szkole nienawidzilam :P
Całe szczęście że w mojej piekarni samemu można się obsłużyć z koszykiem. Wybieram to co lubię, najlepiej mi smakują tego typu bułki z przedziałkiem. Nie są puste w środku, tylko takie prawdziwe buły, świetnie z masłem smakują:) Także nie mam problemu , bo wybieram i podchodzę z koszykiem tylko do kasy.Zdjęcie oczywiście z netu.
Znana cukiernia. Dzień przed Wszystkimi Świętymi...
Ja bez okularów i szkieł kontaktowych...
Naprzeciwko mnie puste półki niczym w samym środku kwitnącego kryzysu. Gdzieś dalej rysują się mało realnie zarysy ciast.
- Czy jest makowiec?- usmiecham się grzecznie.
- Tak jak pani widzi- odburkuje Pani Dłubiąca w Różowym Paznokciu z drugiej strony lady
- Dlatego pytam, ponieważ nie widzę- wyjaśniam spokojnie- czy jest makowiec?
- Jak widać!!!
- Właśnie nie widać- nie daję się wyprowadzić z równowagi.
Pani z Różowym wyprowadzona jest za to za nas dwie:
- Wszystko wyłożone jest, niech pójdzie i sobie zobaczy!
Poszłam sobie w przeciwnym kierunku bez wiedzy o makowcu.
Till....to naprawde sie zdarzylo?????? W "znanej" cukierni" ???? Hihihi, pani powinna zmienic zawod, conajmniej!!! :)))))))))))
Niedawno. Stoje w mięsnym. Kolejka, jak się patrzy,chyba sobota była, czy co.Nagle z boku do sprzedawczyni podchodzi inna, z innego działu i mówi: ojej jakie masz ładne nózki. Faktycznie wieprzowe były super.
Na to sprzedawczyni bez mrugnięcia okiem odpala:"...Pewnie!Od młodości takie mam!..."
Ta druga załapała dowcip i odpaliła..."...ale czemu takie owlosione?..."
Cała kolejka skręcała się ze smiechu.
xxx
Przed świętami stoje w innym sklepiku osiedlowym, takim, co w nim wszystko jest.
Facet kupuje m. inn. cała "paletę jajek".
W pośpiechu zostawił ją w sklepie.
Sprzedawczyni wypada na ulicę z krzykiem: prosze pana, zapomniał pan jajek!
Tu rżała już cała ulica!
swoich jajek.........hehe szkoda ze tego nie widzialam
:D
Przez lata zapamiętałam takich sytucji- przesmiesznych setki.Onegdaj, kiedy byłam jeszcze nastolatką jadę autobusem, który zmierzal od dworca na rynek.Ja wskoczyłam podjechać jeden przystanek w centrum.Przy drzwiach siedzi pan z całym pudłem jajek na sprzedaż. Nagle, przy tzw Wysokiej Bramie autobus robi nagły zakręt ok 90st. Ja grzecznie stoję przy drzwiach a taka paniusia w kapelusiku ledwo trzyma się rączki w autobusie.
Nagle ląduje temu panu na kolanach. I nagle wrzask:"...Pani!!!!Moje jajka!!!!!!..."Zgniotła mu tłeczkiem cały bagaż.Ludzie rżeli niesamowicie)))Paniusia o mało nie płakała, bo pobrudziła sobie sliczne paltko, a pan, bo stracił cały majątek.Kierowca musiał się zatrzymać, bo nie mógł dalej jechać. Sam zwijał się ze smiechu.Ja wysiadłam, wysmiałam się i dalej poszłam na piechotę)))
Ja też z jajkami mialam zdarzenie w autobusie.
Lata 80-te, tłok niesamowity, na jednym z przystanków weszła, a raczej wepchała się pani z paleta jajek - 30 sztuk. Pan, obok którego pani się wciskała mówi zdenerwowany: przecież zgniotą pani te jajka, pani na to: martw się pan o swoje!
W autobusie ryk śmiechu.
W mojej pracy mam koleżankę. Daleką. Pracuje zupełnie w innym wydziale.Uwielbia mi robić kawały.Sttarsza ode mnie!!! Wiele razy zakradała sie np w sklepie i udawała,ze mi np cos kradnie itp, a potem zasmiewała sie, jak ja wyskakiwałam na slepo z piescią.
Raz wchodze do sklepu a ona stoi przy pieczywie. Oj, czekaj ty!
Zakradlam się. Ona była w takiej znanej przeze mnie kurteczce futrzanej.Po cichutku zakradłam sie , i podrapałam ją leciutko pod kurteczką.
Odwraca się...a to obca pani, w zaawansowanym wieku.
Zatkało mnie totalnie, zaczęłam sie jąkac i byłam zdolna wydukać jedynie: serdecznie panią przepraszam.
Pani popatrzyła się na mnie z pogardą i coś mi warknęła.
Wyszłam na sklepowego zboczeńca.
Kawałów już nie robię.
bylam kiedys swiadkiem takiego zdarzuenia: jeden z olsztynskich supermatketow, stoisko z miesem drobiowym.Pani wyklady tacki z miesem do lad chlodniczych.Starszy pan podchodzi i grzecznie pyta: przepraszam, ma pani piersi? Sprzedawczyni prostuje sie prezentujac imponujacych rozmiarow biust mowi: A co ? nie widac?
Slyszalam tez jak ktos zapytal sprzedawczynie:- ma pani flaki? -tak swiezutkie- odparla pani
cha, cha,cha-no ja z Olsztyna. Chyba ludziska stąd maja niesamowite poczucie humoru. Ja chyba się nim niechcąco zaraziłam))Mogłabym przytaczać godzinami teksty podsłyszane na ulicy, przesmieszne niby- pyskówki, po których adwresarze zarykuja sie ze smiechu,scenki rodzajowe z autobusu, czy ryneczku. a na drugi dzień-grzeczne dzieńdobry i usmiech od ucha do ucha na widok wczorajszego dowcipnego sąsiada, sąsiadki.
W tych smutnych czasach taka odrobina humoru rozwesela życie.
Kiedyś nawet myslałam,żeby to spisac. Może zostałabym drugim Wiechem?)))
Jeżeli tak u Was jest, to ja się tam chętnie przeprowadzę ;-)
Bo mieszkam w wielkim mieście pełnym naburmuszonych ludzi... Przygnębiające...
Przychodzi facet do kiosku:
- papierosy poprosze
Pani podaje mu paczke z napisem "palenie tytoniu powoduje impotencje", facet oglada, krzywi sie i mowi:
- pani mi da te z rakiem...
ale się uśmiałam.
Na wiejskim przystanku autobusowym stoi kobieta.
Wpada zziajany facet i się drze.
H szło !
Wystaszona kobieta mówi- mandarynka!
Ja się nie pytam o hasło tylko czy H szło?
Ja mam jeszcze taki:
Ee tam ja jeszcze niedawno ogromnie cieszylam w kioskach, kiedy proponowano mi bilet dla młodziezy, a może (o cholerka dla emerytów!!?))
Raz widziałam jak w autobusie dwóch panów w stanie nietrzeźwym próbowało skasować bilet. A że szło im to tak nie bardzo, więc trzymał jeden drugiego za rękę pomagając skasować ten bilet. Po kilku próbach ten co przytrzymywał rękę tego pierwszego mówi - kaasuuj taam gdziee strzaałka;)
Moja bliska kolezanka ma na przedramieniu 1 długi włos. Hoduje go z radością od dawna-a taki ładny, niepotykany))
Wsiada do autobusu, kasuje bilet.Obok stoi pijany pan. Patrzy na jej rekę...patrzy...oczy mu wychodzą z orbit i nagle puffa: puf,puf!!!I patrzy, jak koleżance włos sie rozwiewa na delikatnej rączce))))Wszyscy obok ryczą ze smiechu.Koleżanka też.
Włos hoduje do dziś. A taki ładny)))
Ładnych parę lat temu kiedy byłam prawie dorosła:D chciałam sobie kupić buty. Moim problemem jest,że mam małą stopę. Poszłam do sklepu gdzie były 2 stoiska. Blisko drzwi było stoisko z butami dla dzieci, a na drugim końcu sklepy buty dla dorosłych. Poszłam na stoisko dla dorosłych. Zapytałam czy są sandały w rozmiarze XX? Sprzedawczyni zakrzyczała na cały głos: Jolka masz sandały XX na dziecięcym? Tamta zakrzyczała, że tak. Sprzedawczyni poprosiła mnie bym poszła sobie zobaczyć. Dla mnie było to ogromny wstyd, że tak przy tylu ludziach. Popatrzyłam ale butów nie kupiłam. Tera kupienie dla mnie butów w sklepie dla dzieci już nie jet problemem, a nawet w pewnym sensie się dowartościowuję:D
Napisz coś o tej mortadeli bo jestem ciekawa:) Przypomniała mi się niemiła historia którą miałam też z kiełbasą. Potrzeba mi było kawałek kiełbasy do fasolki po bretońsku, więc wysłałam córkę do naszego osiedlaka.
Poszła i kupiła, odwijam a kiełbasa lepi się do rąk, pytam się córki co ona kupiła.Córka powiedziała że jak to co? kiełbasę, ekspedientka zdjęła z haka , zawinęła a ona nie oglądała.
Ubrałam się i sama poszłam oddac tą kiełbasę, oczywiście wściekła jak cholera. Wchodzę i pytam się co to za kiełbasa, a ona do mnie bezczelnie że to kiełbasa palcówka. Odwinęłam i mówię-rzeczywiście ta kiełbasa to palcówka bo się do palców lepi ale................... ze starości.
No i się zaczęła wymiana zdań, ja do niej żeby mi kitu nie wstawiała bo ja znam palcówkę, jest to kiełbasa z surowego mięsa, podsuszana i bardzo smaczna.
Pani sprzedawczyni zrobiła się czerwona, przeprosiła i zwróciła pieniądze.
Więcej w osiedlaku wędlin nie kupuje, tylko drobne artykuły jak mi coś zabraknie.:)
A tu raczej mile "wydarzenie": jak mozna sie "reklamowkami" najesc:)
Moje zakupy w zeszly czwartek zajely mi sporo czasu
Juz przy samym wejsciu do sklepu stoisko z akcja "swiniobicie", do sprobowania w kostke pokrojone salcesony, "kaszanka", pasztety, kielbaski..., wiec sie poczestowalam, pani wepchnela mi jeszcze w reke ( w miseczce:) gulasz z dziczyzny na cieplo. Pojadlam..., wchodze do sklepu, a na warzywniaku elegancko nakryty bialym obrusem stolik i pani zaprasza do degustacji zakasek w roznych marynatach i ziolach jak: oliwki, peperoni, nadziewane pomidorki, ser feta, kraby w sosie czosnkowym lub koperkowym, baklazany.... roznego rodzaju salatki (tez w majonezie:)..., a ze to moj zywiol to sobie rozpielam kurtke, zdjelam szalik i przystanelam na dluzej:) Jeszcze jedna starsza, elegancka klijentka przylaczyla do mnie i zaczelysmy degustacje i dyskusje na temat tych produktow...bylo bardzo milo i smacznie:). Zapchalam w koncu moj wozek na stoisko z serami (miesny ominelam, tam tez mozna cos przegryz:), a tu od razu pani podaje mi na krakersiku serek bialy z dynia, poprosilam jeszcze o sprobowanie jednego "smierdziela", sprobowalam, a ekspedjentka podaje mi nastepny twierdzac, ze ten ma lepszy aromat... Obok stoisko rybne i poczestunek wedzonym lososiem...ale byl pyszny, mniam.
Z pelnym brzuchem i zapachem z buzi jak z kibla (modlilam sie, zeby nie spotkac znajomych,majacych chec na pogawedke, chociaz na wsi to trudne, ale na szczescie skonczylo sie tylko na pozdrowieniach kiwnieciem glowa:)) oraz WIELKIM pragnieniem rozgladnelam sie za "degustacja" napoi...,rozczarowalam sie, nie dawali w tym sklepie nic do picia! Kupilam sobie butelke wody i po wyjsciu z kasy zachaczylam jeszcze o stoisko z pieczywem...a tam do sprobowania chleb z maselkiem i...paczki
Nie zawsze mam pod ręką 1 lub 2 zł na sklepowe "rydwany" (czyt. wózki), więc używam takich specjalnych, uniwersalnych "żetonów".
Pewnego razu "żeton" się zaklinował i nie mogłam odstawić wózka. Szarpię się z nim niemiłosiernie, w końcu zrezygnowana idę poprosić o pomoc "ochroniarza" (czyt. rachitycznego dziadunia ubranego na czarno - aż starch się bać! ). Tenże dostrzega, że to nie pieniążek spoczywa w otworze i mówi "ooo! A to nie 1 zł pani wsadziła! Nie da rady wyciągnąć! Musi zostać". Jak to musi zostać? Bo nawet dziadowi nie chciało się spróbować? "W takim razie zabieram wózek" - odpowiedziałam i ruszyłam w kierunku wyjścia z "rydwanem". Jaki krzyk się podniósł! Dziadek bez większych problemów uratował mój "żeton" w jednej chwili.
P.S. Dodam, że w tym sklepie nawet monety 1 i 2 zł często nie chcą "wyjść" z wózków. Czyzby celowe działanie osób trzecich?
byłam zaskoczona bo 1 osoba włożyła i wyjęłam z koszyka 50gr. Nie wiedziałam, że można.
Ja ostatnio zamiast 1zł przyniosłam 1 lita. Była spora kolejka po koszyki - i mało kto przypinał, tylko przekazywał dalej.
Niby wartość ta sama - hehee. Tylko na razie na Litwę sie nei wybieram...
Tylko,że 1lit jest więcej wart od 1 zł!Mieszkam niedaleko od Litwy-to wiem))Jak mam czas to czasem jeżdże do Wilna poogladac, powspominac...
Syn sprawdzał kurs - jak wróciliśmy do domu. Wychodziło 1:1 (plus minus).
A jak więcej wart - no to jestem do przodu - hehehee
OK, to reszte zwracam-jak wyjdzie na mój minus)0Tylko sprawdzaj lit do złoty!No to ani chybi będzie powód do spotkania)))
Może się uda- w sezonie szkolno-wycieczkowym w Olsztynie bywam dosyć często. Co prawda na smyczy (bo dzieciaki czasu wolnego nie mają) i urwać sie ciężko...ale...
Nie ma sprawy-coś wymyslimy))Imoze udamy sie di litewskiej knajpy, no bo jak spor o lita to musi byc Wileńska!
kiedyś podobnie się natknęłam... w szkole stał automat z kawką i herbatką, było zimno więc wrzuciłam pieniądze wcisnęłam właściwy guziczek i cierpliwie czekałam na gorącą herbatkę a co dostałam gorącą wodę !
to automat nalezal do innej firmy to nie szkodzi i tak powinna miec klucze wrazie awarii lub oddac pieniadze z kasy , albo nakleic kartke ze aparat nie dziala
Jedno z najbardziej traumatycznych wydarzeń sklepowych, jakie przeżyłam, o ile w ogóle nie jedno z najbardziej traumatycznych:
Sobota. Ja z pewną ilością tzw. wolnej gotówki w portfelu, co niezmiennie (choć stanowczo za rzadko) buduje we mnie uczucie szczęścia. Do tego atrakcyjny sklep odzieżowy - cóż chcieć więcej.
Rozglądam się i z miejsca podchodzę do grafitowych spodni, które przykuły moją uwagę. Piękny fason, materiał, przydadzą się i do pracy, i po pracy, i w ogóle... tylko jakoś mojego rozmiaru nie widzę. Trzymam jednak w ręku te o rozmiar mniejsze, rozpaczliwie poszukując w głowie powodu, dla którego mogłabym i tak je kupić. Myślę - Może schudnę? A nie skąd, nie ma co się łudzić, zwłaszcza ze Święta za pasem. To może da się je nieco poszerzyć w biodrach? Szybko sprawdzam szwy... Nie ma szans, nie da się. Już mam się pogodzić z sytuacją, już prawie odkładam spodnie na półkę, gdy wtem słyszę głos:
- Pani się w te spodnie nie zmieści.
Podnoszę głowę: ekspedientka. Śliczna blondynka w krótkiej spódniczce i eleganckich szpilkach. Waga - góra 40 kilo (w mokrym szlafroku). Słowem - najgorszy tym ekspedientki, jaki można sobie wyobrazić w sklepie odzieżowym dla kobiet.
Po kilku chwilach intensywnych prób powstrzymania się od ataku złości, wybuchu płaczu, tudzież innej reakcji mogącej oddać targające mną aktualnie emocje, odzywam się spokojnie:
- Jednak przymierzę.
- Ale to jest rozmiar 36! - oburzyła się blondyna - Pani się w nie NA PEWNO nie zmieści.
- Jednak przymierzę - powtórzyłam, zaciskając zęby.
Ekspedientka po raz kolejny jak sądzę oszacowała moją sylwetkę i wysyczała z pogardą:
- Proszsz...
Nie mając specjalnej wiary w powodzenie przedsięwzięcia, udałam się wraz ze spodniami do przymierzalni, rzucając jeszcze po drodze możliwie szydercze spojrzenie uroczej ekspedientce. Co działo się w przymierzalni - opisywać nie będę. Dość powiedzieć, że spodnie - o dziwo! - udało się na tyłek wcisnąć. Pomimo że zdecydowanie za bardzo opinały się tu i ówdzie i nie nabyłabym ich z pewnością w normalnych warunkach, ruszyłam w stronę kasy. Blond-ekspedientka najwyraźniej czuła się urażona tym faktem, gdyż ostentacyjnie odwróciła się ode mnie, koncentrując całą uwagę na czubku swojej eleganckiej szpilki. Nie zwracając na to uwagi, położyłam grafitowe spodnie na ladzie, zwracając się triumfalnie do innej pani:
- Biorę!
Ona zaś - tym razem urocza ekspedientka, z miłym wyrazem twarzy i urodą akceptowalną dla innych przedstawicielek tej samej płci - powiedziała:
- Zdecydowała się Pani? To świetnie. To naprawdę fantastyczne spodnie, świetnie leżą i na pewno będzie z nich Pani zadowolona.
- O ile nie popękają mi w szwach - pomyślałam. Jednak ekspedientka była tak sympatyczna i tak zachwalała nabytą przeze mnie odzież, że nieomal uwierzyłam, że jest to rzeczywiście doskonały nabytek - odpowiadający w punkt moim potrzebom i - że tak powiem - uwarunkowaniom fizycznym, a nie jedynie nieudolna próba utarcia nosa chuderlawej panience i udowodnienia sobie rzeczy niemożliwej, przy jednoczesnej oczywistej stracie finansowej.
Co tam jednak pieniądze! Najważniejsze, że po przemiłej pogawędce ze sprzedawczynią, powróciłam już niemalże do zadawalającej kondycji psychicznej. Chwyciłam w garść siatkę ze spodniami i powiedziałam grzecznie „do widzenia" najpierw miłej, a potem niemiłej ekspedientce. Ta ostatnia nie odpowiedziała mi, zajęta dalej intensywną obserwacją własnego obuwia.
- Proszę się nią nie przejmować - powiedziała usprawiedliwiająco ta miła - Ona często ma humory. I nie potrafi być delikatna, nawet wobec tęższych osób.
Wybaczcie tak przydługi opis sytuacyjny. I tak mam wrażenie, że nie udało mi się oddać pełni dramatyzmu tego wydarzenia.
Masz dar opowiadania. Uśmiałam się niemiłosiernie :-)
agafi, twoja "przygoda", a szczegolnie jej zakonczenie jest chyba nie do pobicia
Oj,faktycznie masz ten dar (opowiadania).Już prawie uwierzyłam,że druga sprzedawczyni była równie miła,co inteligentna..
Czytalam glosno, ja oplulam laptopa a moj maz PC-ta.Przygoda nie do pobicia, super literacki styl
ooojjj jaksby ona na mnie trafila hehe!!! a ja jestem naprawde przykosci !!!!! ale jeszcze nie bylo takiej odwaznej
Moje cotygodniowe zakupy w hipermarkecie to koszmar ze wzgledu na Lubego. Ja szybko przechodzę po działach pakując w wózek potrezbne produkty a on godzinami potrafi ogladać jeden sloik z dzemem i zastanawiać się czy cene jest adekwatna do gramatury i składu :). Tak więc Luby chodzi i ogląda a ja przelatuję po regałach i donoszę do koszyka (koszyk oczywiście on niańczy) potrzebne mi rzeczy. Kiedyś w trakcie takiego biegania zachciało mi się bardzo pić. Myślałam, że zemdleję z pragnienia. Wzięłam więc z półki Kubusia otworzyła i idąc dalej w poszukiwaniu serów piłam sobie spokojnie. Po drodze zauważyłam nasz wózek przy stoisku z akoholami. Sprawdziłam dokładnie czy to aby mój wózek, zlokalizowałam Lubego na tymże stoisku i spokojnie dopiłam soczek a pustą butelkę wlożyłam do koszyka i poszłam dalej. Stanęłam przy półce z serami i słyszę za sobą dyskusję ,, zobacz jakie te lusdzie teraz bezczelne. No nie dość ,że wypije to jeszcze komuś podrzuca pustą butelkę. taak to trzeba mieć tupet" szybko [oleciałam sprawdzić czy aby wózek był naprawdę mój. Na szczęści był mój :)
Bardzo dziwna przygoda.. Przecież kajzerka charakteryzuje się głównei swoim rozmiarem i niczym innym. Każda piekarnia robi podobne,wiec trafiłaś na jakąs fanatyczkę w sklepie.. Dlatego wolę kupować przez internet,oszczędzam sobie przynajmniej nerwów.
Kiedyś nie lubiłam nic kupować przez internet, jakoś nie miałam zaufania.Teraz kupuję dużo rzeczy i jestem zadowolona .Ale chyba kajzerek nie kupujesz przez internet?
bulki przez internet?? nigdy nie kupywalam .... a najlepiej i tak lubie polskie bulki z pikarni np: pod mieszkaniem moich rodzicow znajduje sie taka piekarnia :) tu za granica brakuje mi naszych polski produktow
Oj,te wspomnienia są sprzed wielu lat,ale zapadły mi w pamięć.Pierwsze,gdy córka spytała w sklepie o winny ocet (około 18 lat temu-Bogatynia,sklep tzw "Na lotnisku'.).Panie sprzedawczynie potraktowały to jako głupi czy nieudany żart i bardzo głośno i wesoło komentowały tę "wydumaną"prośbę.
Następna sytuacja-również Bogatynia,sklepilk prywatny-również córka spytała o góżdziki.Panienka,która stała za ladą,omal nie dostała ataku śmiechu."Wypadła" na zaplecze,gdzie siedział jej kolega i,nadal omal nie ksztusząc się ze śmiechu,wyjąkała-"jaka głupia c..a,gożdziki w spożywczym chciała kupić"
Następna sytuacja,inny sklepik (już nieistniejący)-mąż spytał,czy są pomidory.Na to padła odpowiedż-"Nie,ale pączki są".Do tej pory nie rozumiem związku.
to glupie ekspedientki jezeli nie wiedza np: ze gozdziki to przyprawa i pozdrawiam bo ja jestem z lubania :D
Za czasów zamierzchłej komuny przez pół godziny (niestety bez skutku) tłumaczyłem ekspedientce, że nie istnieje coś takiego jak babka kakałowa. Delikatesy - Wrzeszcz.
Rozbroiłeś mnie tą "kakałową babką" :) Opowieść o mortadelli z pistacjami chyba tu będzie pasować.
A było to tak:
Stoję przed ladą z wyrobami wędliniarskimi podzielonymi na szynki i salami, pasztety i parówki, kiełbasy i kabanosy, surowizny oraz zagramaniczne super chruper drogie szynki wielkości pałacu kultury. Te interesowały mnie szczególnie mocno, ponieważ wśród nich zwykle wylegiwała się mortadella z pistacjami. W przekroju jak średnica dobrego dębu i niestety równie rozbujałej, bo niepolskiej cenie. Ale co tam. Trzy plastry raz na półtora miesiąca chyba nie wydrenują mojej kieszeni zbyt rozpaczliwie. Jak zwykle postanawiam kupić.
Tym razem nie widzę jednak pistacji, lecz ziarna pieprzu. Pytam więc ekspedientkę
- Czy ta mortadella z pieprzem to odmiana mortadelli z pistacjami, którą zwykle mieliście? Ten sam producent?
Pani patrzy na mnie jak na ufoludka
- To jest mortadella z pistacjami.
Upewniam się, pochylając nad ladą, czy aby na pewno widzę pieprz zamiast zielonkawych orzechów. Widzę pieprz, ostro jak cholera.
- Ale w tej przecież nie ma pistacji, tylko ziarenka czarnego pieprzu.
Ekspedientka jest bardzo miła, ale uparcie obstaje przy swoim.
- Tu są pistacje!
- Gdzie?
- No tu, wszędzie, te białe kropki to pistacje.
Wybałuszam oczy.
- Ale te plamy to przecież tłuszcz. Tradycyjna mortadella tak właśnie jest zrobiona, ma duże kawałki tłuszczu. To nie pistacje.
Pani przez kolejne kilka minut przekonuje mnie z siłą wodospadu, że nie mam racji i nie zmienia zdania nawet wobec argumentów zieloności pistacji, którego to koloru na szczęście kawałki tłuszczu były pozbawione.
W końcu macham rękę i proszę o ukrojenie kilku plastrów kiełbasianego bohatera wieczoru, prosząc, żeby przy okazji pani spróbowała kawałek z tymi "pistacjami"
Pani wzrusza ramionami, mrucząc nieco już poirytowana do koleżanki coś na temat... Zaczyna kroić, w miarę ciachania przesuwając noc w kierunku krajalnicy.
Hihi, myślę, oho, coś zaczyna podejrzewać. Wreszcie!
Pani dyskretnie zwraca ku mnie swą własną szyneczkę, najwyraźniej w celu zasłonienia otwierającej się buzi, do której ukradkiem wkłada mortadelkę. Słyszę szept
- Słuchaj, to chyba nie pistacje.
- Nie pistacje? - również szeptem odpowiada druga pani.
- Jakieś miękkie takieś...
Pani odwraca się do mnie z gotową paczuszką mortadelli.
- Wie pani co, to chyba rzeczywiście nie są pistacje. Nie wiem, co to jest, ale chyba nie pistacje.
- Wiem, proszę pani, wiem. To tłuszczyk. A to czarne to pieprz. Dziękuję. Do widzenia.
Zostawiam do cna zbaraniałą pracownicę stoiska mięsnego. Pewnie na długo zapamięta klientkę "od pistacji", dzięki której odkryła tajemnicę włoskiej kiełbasy :D A może i nie...
Dobra przygoda:) A wszystko dlatego, ze personel nie zna produktow , ktore sprzedaje :)))
Dzisiaj pojechalam do najblizszego miasta na zakupy.
W pierwszym sklepie zakupilam jarzyny. U nas korzen selera jest bardzo drogi. Kalarepy rowniez na wage zlota i dosyc nieznane dla wiekszosci. W kasie (sklep samoobslugowy) siedzi mlodzieniec i wazy mojego selera, wybija numer kodu i zabiera sie za wazenie nastepnych jarzyn. Cos mi sie tanie te zakupy wydawaly, ale to nie moj bol glowy.
Nastepny sklep pieknie zaopatrzony w przeroznosci z calego swiata. Stoisko z wedlinami i serami jest po prostu za.....e :)))) Prosze o 20 dkg salami wloskiej w formie "serca" , tak jadnie wyglada na kanapkach. Uwielbiam tutejsze szynki, bo sa soczyste nie sa bardzo slone, prosze po 20 dkg z paru gatunkow, oczywiscie wszystkie wedliny sa krojone maszyna i na grubosc na zyczenie.
Okiem przelecam jaka jeszcze wedline kupic i nagle widze "nowosc", szynki pieknie wygladajace , jedna ma calej powierzchni zupelnie czarna, druga ma powierzchnie pieprzowo, pomidorowa (suszone).........tylko ten krztalt???? Olbrzymie prostokaty w przekroju, prasowane sa???.....hmmmmm
Nie, okazuje sie , ze przemysl szybciutko wykorzystal nowe prawo na "klejone" miesnie....hehehe Szynki wygladaly pieknie, jednej zylki sie nie zobaczylo, a ze w nich nie ma ani kawalka calego miesnia z szynki wieprzowej.......no coz , cena dosyc niska, ktos napewno kupi:)))
Juz w domu sprawdzam rachunki, mlodzieniec policzyl mi korzen selera jako burak cukrowy (najtansze warzywo u nas), kalarepke nazwal jablkiem ( 5 razy nizsza cena).......tak,tak usmialam sie i jestem bardzo zadowolona, nastepnym razem, jak zobacze go w kasie, to kupie wiecej tych jarzyn..........hihihi
Wybacz tinko, ale ja bym zwróciła mu uwagę,ze się pomylił i zwróciłabym pieniazki. Ktoś to zapłaci, a najpewniej ten pewnie młody, praktykant-ze swojej cienkiej pensyjki.Nie skrzywdziłabym chłopaczka. Młody i niedoświadczony...ot, co
Nie raz kasjerki myla sie.Czasem na swoją korzysc-wtedy grzecznie oponuję.Nie raz na moją- wtedy zwracam uwagę i poprawiam.Szczerze powiem,ze zdarzało sie, że nawet mi wtedy nie powiedziały jednego krótkiego słówka-dziekuję.Ale to niewazne.Nie jestem złodziejem.Jak ktos sie machnie na kasie to wiem,ze on musi to zwrócić ze swojej marnej pensyjki.Zawsze oddam.Czasem nawet wracam sie z domu, żeby zwrócić, jak sie zorientuje po paragonie.
no te panie w sklepach to ladnie kasuja np: zancie EKO sklepy w lubaniu (moje rodzinne miasto , sklep mam na drugiej stronie ulicy), zawsze mowia ze beda grosza winne bo nie ma wydac a ja zawsze mowie ze zaczne liczyc te moje grosze heh
Wybacz, mialam wrocic do sklepu z domu, droga 20 km w jedna strone???? On nie byl praktykantem, tylko nie znal sie na rodzajach jarzyn. O czym mowisz, on napewno nic nie zaplaci, bo niby jak mozna udowodnic, ze wazyl cos innego???
Przesadzilas. Tonami wyrzucaja towary w sklepach i odciagaja sobie koszty spokojnie od zysku, nikogo nie skrzywdzilam.
Moglaś zwrócić nastepnym razem, jak tam byłaś.Wydaje ci sie, ze to fajne, ciekawe,cwane, wesołe. Nie dla tego bidoka na kasie.
Nie gniewaj sie. może ja mam dziwne poglądy nieprzystosowane do dzisiejszych czasów.Ktoś kiedyś powiedział,może nawet taki chłopaczek...pani to przedwojenna jest.Może i prawdę powiedzial, kto wie...
Co prawda, jak trafi mi sie impertynent, cham(zwł facet) to go tak naucze rozumu,ze popamieta na zawsze.Ale oberwie z pyska=słownie.
Nie czytasz dokladnie, to dzialo sie dzisiaj.Jeszcze raz, ten bidok w kasie nie bedzie o nic oskarzony, nic go to nie bedzie kosztowalo!
Reszta Twojej wypowiedzi jest dla mnie nie zrozumiala, nie mam pojecia o co chodzi.
Oskarżony nie będzie, ale , jak kończy pracę jest rozliczny i ewentualne pomyłki płaci on. Nie ty.A dygresje rozumieją tylko ci ,co umieją.
No to skończmy tu tę niepotrzebną w tym temacie, ani na tym forum duskusję. Jak chcesz możemy pogadac na prive.
Za jakie pomylki placi w rozliczaniu? Waga nadaje wlascicielowi sklepu, ze sprzedawca zwazyl buraka zamiast selera? Recze ci, ze chlopak dostanie normalna pensje i moze w przyszlosci nauczy sie rozrozniac warzywa.
Na tym zakoncze rowniez dyskusje.