Najstarsze pisane źródła na temat kawy pochodzą z dość dawna bo z X wieku. Ich autorem był arabski lekarz nazwiskiem Rhazes. Natomiast kawa w takiej postaci, jaką dziś pijemy i cenimy (tzn. ziarnista palona - co w sumie decyduje o jej atrakcyjności) jest znana koneserom dopiero od bez mała pięciuset lat.
Kawa jako roślina jest z pewnością starsza od całej ludzkości. O zielonym drzewku przystrojonym ślicznymi czerwonymi owocami wspomina się już w opowieściach o biblijnym raju. Późniejsi potomkowie Adama i Ewy z pewnością ze smakiem zjadali owoce przypominające nasze czereśnie, a wysuszone na słońcu zielone ziarna traktowali jako odmianę w swoim naturalnym menu. Nie trzeba było długiego czasu, aby wszyscy ówcześni poczynili tą samą obserwację. Zjedzenie tych zielonych ziaren dodawało świeżości i energii.
Zanim jednak mieszkańcy całego globu ziemskiego zagustowali w kawie, miały o tym zadecydować dwa przypadki. O pierwszym mówią dwie legendy. Jedna z nich powiada, że część stada kóz należących do pewnego klasztoru (Chehodet w Jemenie) oddaliła się od stada. Poszukujący je pasterze zaszli w góry, gdzie znaleźli zwierzęta w wyraźnie podnieconym nastroju, którego powodem najwyraźniej były zielone liście i czerwone owoce rosnących tam drzewek. O swojej obserwacji opowiedzieli mnichom klasztoru.
Zaciekawiony opowieścią przeor kazał przyrządzić napar z liści i owoców tajemniczej rośliny. Braciszkowie pokosztowali tej „herbatki" i stwierdzili u siebie podobną reakcję. Od tej pory picie owego naparu weszło do porządku dnia klasztoru, bowiem pomagał on w nocnych modłach, zwalczając naturalną potrzebę snu.
Druga z legend podaje, iż przed wieloma wiekami, w abisyńskim królestwie Kaffa (region dzisiejszej Etiopii) pasterz imieniem Chalid, prowadzał co dzień stado kóz w tamtejsze pokryte lasami góry. Gdy zaczynało się zmierzchać, przed powrotem do wioski, zwoływał swoje podopieczne trelem pasterskiego fletu. Pewnego dnia jednak kozy miały pozostać głuche na jego zew. W obawie przed gniewem ojca, zmuszony był udać się na poszukiwanie. Znalazł je pasące się przy krzewach o soczyście zielonych liściach i czerwonych owocach. Z mozołem udało mu się zebrać stado i odegnać od wyraźnie nęcącego smakołyku. Odniósł wrażenie, że na kozy padł jakiś tajemniczy czar.
Następnego ranka zwierzęta żwawo pognały w to samo miejsce. Chalid stwierdził, że kwiaty tej zagadkowej rośliny przypominają zapach jaśminu. Na próbę, żując spróbował kilku liści. Smakowały gorzko i wywoływały lekkie mrowienie na języku. Dziwne to wrażenie zaczął odczuwać też na całym ciele. Kolejno spróbował owoców. Były słodkawe. Duże nasiona w środku pokrywał gruby smaczny śluz. Gdy je rozgryzł, poczuł się rześko, odkrywając w sobie nowe siły. Wydało mu się, że nigdy nie był zmęczony.
Wieść o tej inspirująco działającej roślinie, błyskawicznie rozniosła się po okolicznych wsiach. Z liści i owoców tego rzekomo „cudownego" ziela, zaczęto parzyć coś w rodzaju herbaty i temu ulubionemu z miejsca napojowi nadano nazwę „qahwa". W celu zwiększonego pozyskania z niej tajemniczych walorów, wynalazczy tubylcy poczynili następny krok. Zaczęli liście i owoce miażdżyć w moździerzu i mieszać je ze zwierzęcym tłuszczem. Powstawał z tego rodzaj wina, które nazwano tym samym mianem.
Przypuszcza się też, że podczas swoich nocnych modlitw taką „qahw'ą" w celu oddalania stale narastającego ciężaru opadających ze zmęczenia powiek, miał pijać sam Prorok Mohamed (520-632 n.e.) A więc dużo wcześniej, zanim wspomniany lekarz Rhazes poczynił swoje zapiski.
Ze wstydem należy przyznać, że drogę do tego skarbu, nam dwunożnym istotom chełpiącym się mianem Homo sapiens pokazały właśnie przysłowiowo głupie kozy
Historia powstania drugiego wiekopomnego przypadku związanego z kawą, ginie w mrokach dziejów. To znaczy, że do dzisiaj nie wiemy, kto i kiedy jako pierwszy wpadł na to, aby ziarna kawy najpierw prażyć (palić), później mielić i dopiero później zalewać gorącą wodą. To prawdopodobnie zostanie zagadką na zawsze.
Zajmujący się tematem przypisują to bardziej przypadkowi niż zaplanowanemu działaniu. Gdyby kiedyś ten ktoś w porę to opatentował, byłby bez wątpienia niewyobrażalnie bogatym człowiekiem, a jego dzisiejsi zarządzaliby finansami całego świata.
Popularność tej nowej metody zaczęła się rozprzestrzeniać z szybkością i siłą powybuchowej fali uderzeniowej. Stymulujący ów napój, który mimo tego, że jest używką, jednocześnie nie działała odurzająco i nie prowadzi do uzależnienia, szybko znalazł ogromne rzesze zwolenników na całym świecie. Filiżanka takiego „leczniczego" płynu, stawia na nogi tych, którzy dzień wcześniej byli bardzo zmęczeni. Także dla tych pracujących nocą, stała się pomocą w przetrwaniu do porannego końca zmiany.
Sułtan Konstantynopola Selim (1467-1520), który swoje wyprawy wojenne finansował w większości z obrotu tymi pachnącymi ziarnami, podbiwszy: Egipt, Jemen Palestynę i Syrię, wprowadził całkowity monopol i kontrolę nad uprawą i handlem kawą. Z krajów wcielonych do osmańskiego królestwa, pod surową karą nie wolno było wywozić nasion za granicę. Ze składów w Aleksandrii i przez tamtejszy port morski, kawa docierała do rąk kupców z Francji i Wenecji. W 1616 roku, Holendrom udało się przełamać turecki monopol.
Na bazie przeszmuglowanych nasion, założyli plantacje na Cejlonie. Stamtąd przez: Jamajkę, Sumatrę, Timor i Bali, rozpowszechniła się na cały świat.