Stało się już tradycją, że latem do Malborka zjeżdżają zastępy rycerzy z przeróżnych polskich bractw, aby zaprezentować swoje stroje, broń oraz umiejętności przed widzami spragnionymi powrotu do bajecznej przeszłości, gdy podzwaniały uprzęże i błyszczały zbroje, a wybranki serca trwożliwie śledziły przebieg męskich turniejów i sporów.
W ten lipcowy magiczny czas Malbork wystawia przed zamkowe mury, co ma najlepszego, albo po prostu, co przyjezdni będą skłonni kupić. Są drewniane i plastikowe łuki dla małych mężczyzn, pierścionki i spinki dla rozbrykanych dam o cienkich głosikach, gliniane misy na owoce i dzbany na mleko dla gospodyń oraz kufle pełne spienionego złotego nektaru dla wąsatych i brodatych ojców rodzin. Wiklina kusi misterym splotem i wyborem naturalnych barw, pachną cebulowe szaszłyki, pajdy żytniego chleba ze smalcem i cukrowa wata koślawo nawinięta na długie patyki.
Podchodzących pod zamek po drewnianej kładce kołyszącej się nad Nogatem witają załogi smoczych łodzi, ścigających się dzielnie wiele razy w ciągu jednego popołudnia. Na parkingach, w fosach, przy basztach skupiają się całe średniowieczne rodziny w barwnych strojach, pozwalając uszczknąć nieco z tradycji rękodzielnictwa, rzemiosła, kultury i obyczajowości. Uśmiecham się do zażywającego rozkoszy poobiednej sjesty czworonoga bliżej nieokreślonej rasy leżącego niepododal żartobliwie razem z pętami kiełbasy grilowanych czarnych ciżemek. Zastanawiam się, która kusza z dwóch wystawionych do użytku widzów mogących próbować swych sił w strzelaniu do tarczy, odpowiada krzyżackiej epoce.
Przypominam też sobie, że pod drodze do Malborka mijało mnie autko z przyczepą pełną milczących gdańskich carillonów - już wkrótce, mimo niepogody, zaczną koncertować pod sprawnymi palcami wirtuozów. Ach, jak pięknie słuchać muzyki, która nie płynie z automatu.
Schowani pod parasolem idziemy do stoiska Lego ukrytego wśród drzew. Przed stolikami oklejonymi dziećmi zajętych układaniem klocków pyszni się pokaźnych rozmiarów zamek - dorośli cmokają nad wybranymi pudełkami zabawek, usiłując przekonać portfele, że jakość warta jest ceny.
Zamek można okrążać w nieskończoność, przystając tu i ówdzie, aby zerknąć na coraz to nowe szranki i konkury rycerskie. Tu turniej łuczniczy, tam szermierczy, a nieopodal warsztaty fire show.
W międzyczasie ulicami miasta maszerują wojska krzyżackie i polskie. Już niedługo staną naprzeciw siebie w widowiskowej inscenizacji przygotowanej w rocznicę oblężenia Malborka przez rycerzy króla Jagiełły nadciągających spod Grunwaldu, po zwycięskiej bitwie. Jagiełło oblegał Malbork przez trzy miesiące, jednak musiał się wycofać. Potężny zamek nie został zdobyty. Historia, ku uciesze widzów, powtarza się co roku od 10 lat. W tym roku nie dane jest mi obejrzeć tego obiecującego i dość drogiego widowiska, więc opuszczam miasto z pewnym niedosytem, unosząc koszyk z miodowym piwem, żytnim chlebem oraz kamionkowym naczyniem na sól. Postaram się wrócić kolejnego lata już z wykupioną miejscówką.
Goście z innych miast ściągających do Malborka muszą się niestety przygotować na pewne trudności z parkowaniem. Większość przeznaczonych do tego celu miejsc kosztuje minimum 20 zł, choć znalezienie darmowego postoju nie jest rzeczą niemożliwą. Jednak niezależnie od drobnych niedogodności w postaci dziwnie wyglądających oscypków nieapetycznie ociekających gorącym słońcem, mimo obwarzanków, sprzedawanych na każdym kroku zamiast smacznych, swojskich wyrobów serowych lub wędliniarskich, mimo zalewu kubeczków, koszulek i tatuaży, warto przyjechać do tego miasteczka o wysokim bezrobociu, o którym świat by nie wiedział, gdyby nie grube krzyżackie mury. Wyłowić to co ładne i smaczne, nacieszyć się niecodzienną jarmarcznością czerwonej cegły, która wśród ludzkich tłumów i tętniących końskich kopyt wydaje się jakby mniejsza i mniej muzealna.
W ten lipcowy magiczny czas Malbork wystawia przed zamkowe mury, co ma najlepszego, albo po prostu, co przyjezdni będą skłonni kupić. Są drewniane i plastikowe łuki dla małych mężczyzn, pierścionki i spinki dla rozbrykanych dam o cienkich głosikach, gliniane misy na owoce i dzbany na mleko dla gospodyń oraz kufle pełne spienionego złotego nektaru dla wąsatych i brodatych ojców rodzin. Wiklina kusi misterym splotem i wyborem naturalnych barw, pachną cebulowe szaszłyki, pajdy żytniego chleba ze smalcem i cukrowa wata koślawo nawinięta na długie patyki.
Podchodzących pod zamek po drewnianej kładce kołyszącej się nad Nogatem witają załogi smoczych łodzi, ścigających się dzielnie wiele razy w ciągu jednego popołudnia. Na parkingach, w fosach, przy basztach skupiają się całe średniowieczne rodziny w barwnych strojach, pozwalając uszczknąć nieco z tradycji rękodzielnictwa, rzemiosła, kultury i obyczajowości. Uśmiecham się do zażywającego rozkoszy poobiednej sjesty czworonoga bliżej nieokreślonej rasy leżącego niepododal żartobliwie razem z pętami kiełbasy grilowanych czarnych ciżemek. Zastanawiam się, która kusza z dwóch wystawionych do użytku widzów mogących próbować swych sił w strzelaniu do tarczy, odpowiada krzyżackiej epoce.
Przypominam też sobie, że pod drodze do Malborka mijało mnie autko z przyczepą pełną milczących gdańskich carillonów - już wkrótce, mimo niepogody, zaczną koncertować pod sprawnymi palcami wirtuozów. Ach, jak pięknie słuchać muzyki, która nie płynie z automatu.
Schowani pod parasolem idziemy do stoiska Lego ukrytego wśród drzew. Przed stolikami oklejonymi dziećmi zajętych układaniem klocków pyszni się pokaźnych rozmiarów zamek - dorośli cmokają nad wybranymi pudełkami zabawek, usiłując przekonać portfele, że jakość warta jest ceny.
Zamek można okrążać w nieskończoność, przystając tu i ówdzie, aby zerknąć na coraz to nowe szranki i konkury rycerskie. Tu turniej łuczniczy, tam szermierczy, a nieopodal warsztaty fire show.
W międzyczasie ulicami miasta maszerują wojska krzyżackie i polskie. Już niedługo staną naprzeciw siebie w widowiskowej inscenizacji przygotowanej w rocznicę oblężenia Malborka przez rycerzy króla Jagiełły nadciągających spod Grunwaldu, po zwycięskiej bitwie. Jagiełło oblegał Malbork przez trzy miesiące, jednak musiał się wycofać. Potężny zamek nie został zdobyty. Historia, ku uciesze widzów, powtarza się co roku od 10 lat. W tym roku nie dane jest mi obejrzeć tego obiecującego i dość drogiego widowiska, więc opuszczam miasto z pewnym niedosytem, unosząc koszyk z miodowym piwem, żytnim chlebem oraz kamionkowym naczyniem na sól. Postaram się wrócić kolejnego lata już z wykupioną miejscówką.
Goście z innych miast ściągających do Malborka muszą się niestety przygotować na pewne trudności z parkowaniem. Większość przeznaczonych do tego celu miejsc kosztuje minimum 20 zł, choć znalezienie darmowego postoju nie jest rzeczą niemożliwą. Jednak niezależnie od drobnych niedogodności w postaci dziwnie wyglądających oscypków nieapetycznie ociekających gorącym słońcem, mimo obwarzanków, sprzedawanych na każdym kroku zamiast smacznych, swojskich wyrobów serowych lub wędliniarskich, mimo zalewu kubeczków, koszulek i tatuaży, warto przyjechać do tego miasteczka o wysokim bezrobociu, o którym świat by nie wiedział, gdyby nie grube krzyżackie mury. Wyłowić to co ładne i smaczne, nacieszyć się niecodzienną jarmarcznością czerwonej cegły, która wśród ludzkich tłumów i tętniących końskich kopyt wydaje się jakby mniejsza i mniej muzealna.