Serduszko tu, serduszko tam... wszędzie serduszka. Mniej więcej od 1 lutego. Wiadomo, Walentynki, blisko, bliżej, coraz bliżej, tuż tuż... to już? Ajajaj, a ja nie przygotowana. No tak, nie zwykłam kupować czekolady walentynkowej, nie przecinam parówek na pół i nie zwijam ich, spinając na końcach wykałaczką, żeby utworzyły kształt serca, w którym smaży się romantyczne jajko. Nie mam pod ręką podniecających oślizgłych ostryg ani szafranu, którym poprószę kanapkę z fois gras ozdobioną dodatkowo i bezsensownie kwiatkiem bratkiem.
Mam za to: zwykły chleb oliwski (mało romantyczny), wędzoną szynkę za 39,90 kg (cienko krojoną i zupełnie nieromantyczną), salami rogal (tanie i zgadnijcie jakie jeszcze), kawał żółtego sera gouda (gdzie mu tam do romantyczności), ogórki kiszone (przaśne, a więc nieromantyczne - niestety) oraz parę lekko zwiędłych rzodkiewek.
Jak do licha z powyższego zestawu wyczarować romantyczne śniadanie? No jak?!
Staram się jak mogę. Metalowe foremki do wycinania serduszek aż trzeszczą z wysiłku, wgryzając się przez paprykę w kuchenny blat.
Nie mam nawet koperku ani listków świeżej bazylii, żeby choć troszkę podrasować moje walentynkowe poranne arcydzieło.
Uff, skończone.
Jak myślicie... czy moje kanapeczki wyszły choć odrobinę romantycznie?
Zjadam ze smakiem sama. Walenty jeszcze śpi. Niech sam sobie zrobi własną bardziej romantyczną wersję. A co, w końcu mamy równouprawnienie. Jest w równym stopniu uprawniony do zrobienia sobie walentynkowej kanapki...