Pewnie..... ale sugeruję umyć. :D
To i ja wtrącę swoje trzy grosze. Ja piekę z termoobiegiem - daję wtedy temp. niższą o 10 stopni. ZAWSZE nastawiam czas o 10 min. krótszy niż w przepisie - mój piekarnik, niezależnie od ustawień, piecze "mocniej". Na dno stara blaszka z odrobiną wody, albo spryskuję wodą ścianki (piekarnika) ze spryskiwacza. Nie ma szans, żeby drożdżowe się spiekło albo wysuszyło. Kiedy zaczyna się robić złote - na bank jest upieczone też w środku.
Smosiu, odpowiedziałam na PW, żeby nie robić konkurencji.
Wczoraj robiłam, ale ze swojego ciasta drożdżowego. Jakoś nie miałam zaufania do ciasta 200 g masła na 400 g mąki.
Do tego trzy sosy-dipy: mocno czosnkowy, z grzybkami marynowanymi i tuńczykowy. Robi się szybko i łatwo, przy odrobinie wprawy na pewno wychodzi estetyczniejszy, niż mój. Na blaszce komponował Pan Mąż.
Smaczne, efektowne i na pewno do powtórek.
Z całym szacunkiem.... powtórek zdecydowanie nie będzie.
Tu się nie bardzo ma co zepsuć: śledzie "zakonserwowane" solą, ocet. Uważam, że spokojnie dwa tygodnie, a zdarzało mi się i trzy trzymać śledzie z octem w lodówce. Ale dla innych to może być za długo.
Jeśli mogę coś doradzić, to ja tego typu kotletów nie formuję i nie panieruję. Kładę łyżką na gorący tłuszcz i kiedy się zetnie - wtedy odwracam.
Przepraszam, zapomniałam odpisać. Oczywiście - koncentrat pomidorowy.
Hmmmm.... ja średnio krewetkowa. Ale skoro obie tak robicie, to chyba posłucham mądrzejszych. Jak zejdę, to wasza wina!
Że różowe nie są surowe, wiem, OK. Ale chyba jednak nie wrzucę takich rozmrożonych, osączonych do bezpośredniego spożycia. Raczej je przysmażę na masełku, bo kotlet też bym odsmażyła.
Aż się bałam napisać. :D Może być ale fajerwerków nie było.
Rozumiem. Ja natomiast wyczuwam żelatynę nawet w minimalnych ilościach i mi przeszkadza bardzo. Wiesz jak jest, gusta są jak majtki, każdy ma swoje :D
Ale nie zgodzę się, że 36% nie trzyma fasonu. Jest po ubiciu sztywna jak masło :)
Mmmmm, a ja jestem fanką wszelkich cebulowatych... w domowy weekend :D