Przepis na te rozpływające się w ustach, miękkie już następnego dnia po upieczeniu pierniczki jest wynikiem mojej szwankującej pamięci. Ubzdurałam sobie, że ciasto pierniczkowe, które dostałam rok wcześniej od znajomej nie wymaga leżakowania. Oczywiście wymagał, w dodatku przepisowe 5 tygodni. Cóż było robić... pierniczki z ciasta leżakującego upiekę później. Podczas gdy długoterminowe cudo wylegiwało się w kamiennej misie, postanowiłam natychmiast improwizować, licząc na to, że orkiszowa mąka nada ciastu oczekiwanej kruchości, a własnoręcznie przygotowana mieszanka przypraw będzie snuć się delikatnym korzennym aromatem długo po upieczeniu. Jeszcze tylko warstwa pomarańczowego lukru i ozdoby, którym nie oprą się nawet dorośli.
Czary, mary... i pachnąca magia Świąt gotowa.
Na małym ogniu rozpuść smalec i miód. Wsyp też wszystkie przyprawy do piernika, podgrzane oddadzą ciastu pełnię aromatu. Dokładnie wymieszaną masę przestudź. Letnią połącz z jajkiem i dokładnie zagnieć z mąką, sodą oraz solą.
Ciasto podziel na 3 części. Każdą rozwałkuj, podsypując mąką, na grubość około 0,5 cm. Foremkami wycinaj ulubione kształty. Układaj na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, zachowując niewielkie odstępy między ciastkami. Jeśli chcesz upiec wersję "z szybką", w dużych piernikach wycinaj małymi foremkami różnokształtne otwory i w każdy włóż 1 landrynkę. Piecz w ustawieniu góra+dół w 170 st. C przez 10-12 minut.
Upieczone i ostudzone dekoruj lukrem i cukierkami. Przechowuj w szczelnie zamkniętych puszkach.
Pierniczki pozostawione bez przykrycia, wchłoną wilgoć z powietrza i zmiękną już po kilku godzinach.
Jeśli zamierzasz zrezygnować z dekorowania ciastek lukrem, dosyp do miodu dodatkowe 100g cukru.