Posypane curry kawałki kurczaka (lepiej, żeby po posypaniu trochę poleżały sobie w lodówce) kładę
skórą do dołu na rozgrzanej
suchej głębokiej patelni (wcale nie musi być teflonowa).
Kiedy się zrumienią, przewracam na drugą stronę - będą się smażyć na wytopionym ze skóry tłuszczu.
Kiedy przestaną być różowe (albo kiedy zacznie się przypalać curry) dolewam tyle wrzątku, żeby były ledwie przykryte, dorzucam kostkę rosołową, ew. kilka nieobranych ząbków czosnku i kawałek świeżego, obranego imbiru (bez tego też jest OK) i przykrywam patelnię.
I czosnek, i imbir po ugotowaniu oczywiście wyrzucam.
Jakieś 10 minut przed końcem gotowania (czyli gdzieś po 25 minutach) dorzucam pół paczki mrożonej marchewki z groszkiem (moje dzieci tylko to akceptują, ale mogą być dowolne warzywa - mrożone i świeże - mieszanka chińska byłaby najbardziej stylowa, pasuje tez kalafior).
Podaję z ryżem.
Kto chce, może poszaleć z sosem, zagęścić go śmietaną albo mąką ziemniaczaną, ale my wolimy taki "cieniutki".
Smacznego