Co można znaleźć na giełdzie towarowej
Od kilku lat, pod koniec listopada lub na początku grudnia, bardzo bardzo wczesnym ranem, właściwie nocą jeszcze, odwiedzam giełdę towarową. Szukam tam rzeczy, z których powstaną świąteczne ozdoby i drobne upominki dla najbliższych. Kiedy ulice jeszcze śpią, a na skrzyżowaniach mrugają żółte światła, ostentacyjnie obwieszczając przerwę w pracy sygnalizacji, ja szperam w czeluściach kartonów i gmeram wśród niezliczonej ilości woreczków foliowych wypełnionych cekinami, gwiazdkami anyżu i przeróżnej maści dziwnych drucików i zawijasków.
Wesoło jest
- O, pani reporter przyszła! - leci za mną uśmiechnięty pan od sztucznych choinek, podkręcając zalotnie wąsa. - A była już pani przy moim stoisku? Bo warto, proszę pani warto, piękne choinki mam, a jakie gęste! - zachwala, ciągnąc mnie na zewnątrz blaszanej targowej hali, gdzie obok zniczy i ledowych lampek stoi szereg świątecznych drzewek z dożywotnią gwarancją nieopadania igieł.
- Ja proszę pana bez statywu urody choinek nie utrwalę, bo ciemno... - bąkam wymijająco, ale pan już ciągnie mnie za rękaw i prowadzi do swojego stoiska.
Za chwilę wracam do środka. Rozcieram zmarznięte dłonie i rozglądam się zdziwiona. Co tak huczy niemiłosiernie?! Pod dachem, wiją się pękate rury. Wiją się, falują i podrygują, jak skręcane jakąś nieznaną jelitową chorobą. To nawiewowe ogrzewanie. Przerażające.
- Jak pan daje radę pracować w tym hałasie? - kręcę głową współczująco, czekając aż w moim ulubionym stoisku "U Beaty White Rose" wystawią mi fakturę za wiklinowe wianuszki, mini bombeczki do stroików i inne głupotki, których uzbierała się cała reklamówka. W odpowiedzi pan uśmiecha się cierpliwie i wzrusza ramionami, widać wszystko mu już jedno. Do nas obojga szeroko śmieje się żona. Do żony żartobliwie nawołują klienci, do klientów spod wąsa drze się "Hou, hou, hou!" pan od choinek, który co chwilę zagląda do środka. Wśród ciasno zawalonych asortymentem regałów panuje serdeczna atmosfera.
Sprzedaż wyłącznie hurtowa - nie zbliżać się
Dwa stoiska dalej giełdowy ewenement. W królestwie sztucznych kwiatów i dmuchanych mikołajów, sprzedawczyni arogancko burka pod nosem "Tu robić zdjęć nie wolno!". Na widoku umieszczono wielkimi literami informację "SPRZEDAŻ WYŁĄCZNIE HURTOWA". O serdecznej atmosferze i uśmiechniętej obsłudze można pomarzyć. Na szczęście to jedyne stoisko z tak ostentacyjnie nieprzyjaznym podejściem do klienta. Omijam szerokim łukiem i... ostentacyjnie nie kupuję niczego.
Choć w tym roku obiecałam sobie, że nie nabędę żadnych gotowych ozdób, ulegam czarowi drewnianych koników. Wybieram niewielkiego na biegunach, jednocześnie wzdychając do konikowych zawieszek ze sznurem ozdobnych koralików, które też mocno kuszą.
Ceny podrygują, transport z Chin nie dojechał
Nie wiadomo kiedy mija cała godzina mojego porannego, nocnego jeszcze niemal grzebania w kartonach z cudami, z których można wyczarować inne cuda. Wszystko nęci i namawia do zakupu. Trzymam się jednak narzuconego budżetu, wybierając wyłącznie produkty niezbędne do wykonania zaplanowanych ozdób. Plan oczywiście podczas wizyty na giełdzie zmienia się kilkukrotnie. Budżetu nie przekraczam, nie zbliżam się do niego nawet w połowie. Wieńce ze srebrzystego świerka, które zamierzałam nabyć w większej ilości okazują się w tym roku kosmicznie drogie, ceramicznych ozdób na giełdzie niemal nie ma - jak mi powiedziano "transport z Chin nie dojechał". Największe stoisko, po którym w poprzednim roku buszowałam, zgarniając do koszyka cuda na kiju, splajtowało. Miejsce zieje pustką i wspomnieniami cudnych dekoracji, których w tym roku nikt nie wystawił. Szkoda.
Cyprysa a może gwiazdkę?
Odnoszę siatki do samochodu i wracam jeszcze do stoiska kwiaciarskiego. Gwiazdy betlejemskie uwieczniam jedynie na zdjęciu. Nie podobają mi się liście ani minusowa temperatura na zewnątrz, która nie wróży nic dobrego roślinom sprzedawanym bez żadnej osłony. Nieosłonięte choćby w papier, poinsencje nie mają szans na przetrwanie. Wrażliwe na zimno, w ciągu kilku dni pogubią liście. Zamiast nich kupuję 10 dorodnych tanich cyprysów, które przemienię w stroiki, umieszczając je w świątecznych osłonkach i dekorując... jeszcze nie wiem jak, przyjemność zastanawiania się nad doborem dodatków jeszcze przede mną. Teraz czas na powrót do domu i wciąż wczesną kawę.
A Wy? Bywacie czasem w takich miejscach?