Mąki przesiałam razem z mielonymi przyprawami. Jajka roztrzepałam z sosem sojowym i miodem. Za pomocą miksera utarłam miękkie masło z cukrem na puszystą masę, dodałam też cukier waniliowy. Wlałam płynne składniki i cały czas powoli miksując dodawałam po łyżce mąki. Kiedy masa zrobiła się na bardzo gęsta i mikser już nie dawał rady przełożyłam ją na blat i wyrobiłam ręcznie podsypując mąką - kilka łyżek mąki zostawiłam do podsypywania przy wałkowaniu. Wyrobione ciasto podzieliłam na 5 części, każdą zawinęłam w folię spożywczą i włożyłam na noc do lodówki. Następnego dnia wyjęłam i rozwałkowywałam dość cienko, na grubość ok. 3 mm - trzeba podsypywać lekko mąką i najlepiej się wałkuje kiedy ciasto przykryjemy podwójnie złożonym arkuszem folii spożywczej. Dużą filiżanką i foremkami wycinałam koła a w nich otworki - u mnie oczywiście grzybki bo przecież jestem "grzybnięta"!
Wycięte ciastka przełożyłam na blaszki wyłożone papierem do pieczenia i w otworki nasypałam czubato pokruszonych cukierków. Piekłam w piekarniku nagrzanym do 160 st.C kilka minut - trzeba pilnować, bo ciastka są cienkie i pieką się szybko, a są gotowe, kiedy masa z cukierków zacznie się lekko pienić. Zostawione zbyt długo przypalą się, a masa cukierkowa wykipi i rozleje się poza ciasteczka.
Blaszki wyjmowałam kolejno i odstawiałam do ostudzenia. Dopiero, gdy ciastka przestygną, można je zdjąć z papieru, bo inaczej masa z cukierków się nie odklei - musi stwardnieć!
Naszykujcie sobie przynajmniej 3-4 blachy, bo ciastek wychodzi dużo i muszą wystygnąć, zanim je z nich zdejmiecie. Można oczywiście wycinać ciasteczka bez środka i nie robić witrażyków, ale takie sa chyba ładniejsze... można też przygotować je do powieszenia na choinkę, wycinając w surowych ciastkach otworek np.rurką do napojów.
Ciasteczka można dość długo przechowywać, ale trzeba je trzymać w szczelnie zamykanych słojach albo pojemnikach żeby nie zawilgotniały.
przepis, który nieco zmodyfikowałam na własny użytek, znalazłam tutaj: http://gotowanie.onet.pl/29489,0,1,ciasteczka_cynamonowo_imbirowe,ksiazka_przepis.html
No niby tak, ale po zastygnięciu powinny przybrać pierwotną konsystencję według praw fizyki. Może po prostu spróbuję poświęcić kilka misiów w celach ściśle naukowych i wrzucić je do piekarnika
No i jeszcze jedno pytanko. Czy po wystygnięciu landrynki nie stapiają się z papierem? W sensie, czy wystygnięte pierniczki ściągamy z blachy na pewno bez przyklejonego papieru?
Nie musisz, ja Ci napiszę, co wyjdzie z tych misiów. Niestety nie konsystencja misiów pierwotna w postaci płaskiej, tylko taka haribowa kleista guma do żucia - popełniłam to kiedyś, więcej nie chcę :D Smakowo niemożebne :P Zresztą na latarenki też nie wszystkie landrynki się nadają, trzeba dochodzić metodą prób i błędów do witrazyków idealnych - ale warto :)
Misie haribo po upieczeniu niestety po upieczeniu nie wracają do pierwotnej konsystencji - przeistaczają się taką ciągnąco-twardą niesmaczną gumę, która obkleja zęby.
Jeśli chodzi o witrażyki z landrynek. Łatwo dają się odrywać od papieru do pieczenia dobrej firmy. Natomiast nie można ich w żadnym, ale to żadnym wypadku próbować piec na folii aluminiowej :D
Mój syn uparł się, że chce robić w tym roku takie witrażykowe ciasteczka, stąd to przesłuchanie. A że nigdy takowych jeszcze nie robiłam i mam zamiar spróbować, jakiej firmy landrynki mogłabyś mi polecić?
Mój syn uparł się, że chce robić takie witrażykowe cudeńka, stąd to przesłuchanie. Nigdy ich nie robiłam, więc kolejne pytanie do doświadczonej "wypiekaczki" - jakiej firmy landrynki polecasz, ażeby witrażyki wyszły mi takie cudne i przejrzyste jak na zdjęciu?