U mnie była kolejna wariancja na temat sernika. Poprzednia na kwaśnej śmietanie - bo nie miałam kremówki w domu, gdy wyszła propozycja wykorzystania sera zakupionego w zupełnie innym celu. Chyba nawet bardziej mi smakuje - bo ma leciutko kwaskowaty posmak, który przełamuje słodycz - a ja za słodkim nie jestem.
Teraz jest wersja leniwca - jajka w całości (ciut odbija się to na wysokości, brak nadającej lekkości całości piany), sernika zrobiony na dużą blachę (z 1,3 kg twarogu) - zwiększyłam trochę proporcje oraz dodana mieszanka kwaśnej śmietany z jogurtem. Na pewno nie będzie wersji leniwca - co ubita piana to ubita piana.
Sunpat - przyprawa cayenne to nic innego jak pieprz kajeński. Ktoś kiedyś usłyszał peppers, a że bardzo ostre - i zostało pieprzem a nie papryką. I jak dotąd nikt tego nie prostował.
Na życzenie córki - w wersji walentynkowej. Z podwójnej porcji - jutro wędrują do szkoły.
Po latach wróciłam do tego przepisu. Jak można było go tyle czasu nie robić - prosty, łatwy w wykonaniu. No i przepyszny.
Dzisiaj upiekłam dwa placki, przełożyłam gęstą śmietaną i polałam czekoladą. Poezja!!!!
Wypróbowałam wreszcie. Bardzo dobre - delikatne, soczyste. Upiekłam w piekarniku - zamiast na patelni - 30 minut w temperaturze 220 stopni. Podane z pure ziemniaczanym i mizerią.
Jeżeli nie mamy zapotrzebowania na duże ilości kotletów -proponuję wykonać z połowy porcji - mnie wyszło 10 małych kotlecików.
i ostrożnie z przyprawami - feta słona, a i pomidory doprawione - ewentualne dosmaczanie po dokładnym wymieszaniu składników.
Ja ie wiem czy Pudliszki zachowały dawny smak - czy Heinz jest tak dobrym ketchupem, jednak oba cieszą się chyba największą popularnością.
Jakby nie było Heinz uznawany jest za jedną z najlepszych marek światowych. Przy czym polski i francuski to dwa światy - tak przynajmniej twierdził nasz znajomy, który zawsze z Francji przywoził sobie zapas. I mówił, że amerykański najlepszy (to po jego pobycie w Stanach). Jako, że dla mnie ketchup nie istnieje, więc tylko mogę przekazać opinię innych.
A moja córka wybierze ten, który najmniej smakuje pomidorami - więc tez nie jest jakimś wyznacznikiem smaku.
Smosia - Pudliszki i Hainz to to ten sam właściciel. I zapewne ta sama linia produkcyjna - oglądałam kiedyś program w telewizji. Jako, że nie znam smaku żadnego - nie mogę stwierdzić czy na pewno.
Nie ma dobrego ketchupu - wszystkie są beeee. U mnie wywołuje odruch zwrotny. Gdziekolwiek jestem proszę bez ketchupu. Frytek polanych, nawet ociupinkę ketchupem nie tknę. Te zanurzone zostaną na talerzu.
Zamiast tego plaster pomidora. A do gotowania pomidory z puszki albo przecier (nie koncentrat).
Na tyle, co szlajałam się po Europie nigdy nie targałam ze sobą słoików.
Jadąc z dziećmi, gdy były małe - starałam się wybierać oferty tanie - z obiadokolacją (żeby nie być uwiązanym do stołówki). Zazwyczaj były tak skomponowane - ze wyżywienie wychodziło gratis. Moje ostatnie wczasy w Austrii - z pełnym wyżywieniem (śniadanie, wieczorem ciepła kolacja i lunch pakiety na cały dzień) na dwie osoby kosztowały 270 euro za dwie osoby na 10 dni. Znajomi, z którymi jechaliśmy pytali się - kiedy dopłacić drugą ratę. Było naprawdę super. Jedzenia do bólu, pyszne - i do tego przecudne miejsce - w maleńkim pensjonacie, z balkonem, z widokiem na Alpy.
Jadąc bez wyżywienia - wybierałam opcję zakupów na miejscu - bo skoro jest to samo, w zbliżonej cenie - to po co targać ze sobą? I nie mówię, że jedliśmy na "mieście" - bo na dwutygodniowy wyjazd wyjścia zdarzały się raz, może dwa razy.
A wielki bagażnik daci - i tak wypełniony był po brzegi.
Z jedzenia zawsze zabieraliśmy zapas na drogę (żeby nie tracić czasu na jedzenie w lokalach) plus ewentualnie na pierwsze dni - kilka pasztetów, suszone kabanosy, może pomidorki koktajlowe, łatwe do jedzenia - żeby nie być zdziwionym w razie czego. Kabanosy, pomidorki i tak się zje -a pasztety mogą wrócić (i zazwyczaj wracały).
Poza tym zgrzewka wody - nauczona doświadczeniem, gdy jak potrzeba zawsze się kończy -a jak na złość po drodze nigdzie sklepu wtedy, zgrzewkę papieru toaletowego oraz ręczniki papierowe.
Przy aktywnym trybie wypoczynku na gotowanie nie ma czasu. Kanapki w plecak - i w drogę. Poza tym jest tyle serów i innych pyszności lokalnych do wypróbowania - że okres urlopu bez ciepłego obiadu codziennie nie stanowi problemu.
Przyprawa meksykańska - może być przyprawą do fajitas, quesadilli czy tacos (to z gotowych mieszanek). Gdybyś chciała robić sama (ja nie używam gotowych mieszanek, tylko sypię przyprawy podstawowe, jednoskładnikowe) - to polecam użyć: pierz czarny, kolendrę ziarnistą mieloną i zieloną, czosnek, kminek mielony oraz miliony papryk - chipotle (bardzo ostra o dymnym smaku -ale przy tej ilości co się daje to mało wyczuwalne), cayenne oraz słodka zwykła i o smaku dymnym - z wędzonej papryki. To zazwyczaj wykorzystywane jest w meksykańskiej kuchni. Jak dasz ostrą paprykę świeżą - spokojnie wszystkie pikantności możesz ominąć.
Poza tym go gotowania możesz użyć mnóstwo cebuli oraz selera naciowego.
Myślę, że coś wybierzesz dla siebie z tego.
Zapraszam - bo naprawdę dobre. I bardzo proste i szybkie w wykonaniu A już myśli mi się zapiekanka - będzie wizualnie lepiej wyglądać - to samo, tylko ładnie ułożone w naczyniu (kalafior podgotowany na parze) - i posypane serem
I jeszcze jedno zdjęcie miąższu w przekroju - żeby nie zaśmiecać przepisu.
W związku z tym, że smak bułek był bardzo fajny - postanowiłam poeksperymentować. Może wyszły mniej ekspresowe, bo pozwoliłam im 10 minut wyrastać - ale efekty też o wiele lepsze.
Dałam połowę mleka zamiast wody. Dla porównania wklejam zdjęcie obu bułek, widać różnicę w wielkości, z tej samej ilości ciasta wykonane (70 g, ważyłam)- a swoją wersję pozwolę sobie zapisać.
Mnie nie wyszły, kompletnie nie urosły. Na ciepło nawet niezłe - ale jak wystygną zrobią się ciężkimi (bo są ciężkie - a nie lekki i puszyste) kamienie. Ciasto starałam się podzielić na równe porcje - ok. 70 g gram - a bułki są takie same małe jak były na początku. Brakowało im czasu wyrastania.
Może i tak - choć ja wszystko "odsładzam", żurawinę jako dżem - robiłam z taką sama ilością cukru, jak każdy inny (czyli 3:1 - trzy owoców, 1 cukru - i było idealnie). Natomiast co do sera i śmietanki - tutejsze są zdecydowanie mniej kwaśne (choć to nie chodzi o kwaśność w dosłownym tego słowa znaczeniu - bo nie wiem czy można powiedzieć bardziej słodkie cukrem mlecznym) niż polskie - a na to nie wzięłam poprawki.
Rodzinka nie uważa, że za słodkie, nawet Młoda - która niczego nie lubi, zajadała kolejne dokładki. I w ten sposób połowa poszła na raz.