To ja się ośmielę i też wkleję coś swojego. Takiego cudaka swego czasu popełniłam - zadziwiające, dzisiaj ma piętnaste urodziny...
Księżyc jak cichy nocy śpiew
zamiast złotych promieni słońca
sypie srebro wprost w korony drzew.
Ich cienie nie mają końca.
Lekki jak obłok, srebrny jak mgły
króluje w czarnym aksamicie nieba.
Od niego płyną do nas sny,
jemu niczego od nas nie potrzeba.
Patrzę przez okno. Wieczór się zbliża,
dzień powoli zmienia się w noc.
Nocne niebo ostrożnie się zniża
i rozścieła swój gwiaździsty koc.
Deszcz ukradkiem niemal pada,
z drzew – stadka liści odlatują.
W kąciku zmierzch wygodnie siada,
pajęczą sieć z półcieni snując.
Zaciemnia się odbicie w szybach..
Zegar tyka, czas upływa z deszczem.
Na nic nie czekam. Chyba
tylko noc może przyjść tu jeszcze.
Nadchodzą ciche minuty złego humoru,
lecz żadna z nich mnie nie ogarnie.
Z książkami – przyjaciółkami wieczoru -
będę patrzeć, jak rozbłyskują latarnie.
Mój sen…? Jest dzisiaj gdzieś daleko
i nie dosięgnę go marzeniami.
Jakich myśli płynie dziś rzeką,
z czyimi igra umysłami?
Dość, dość marzeń. Czas okno zasłonić,
zapalić lampy krąg słoneczny.
Najwyższy czas, by stąd przegonić
ten dzień dzisiejszy, taki wietrzny.
Deszcz – jednak pada. Nadchodzi mgła,
błyszczy jak księżycowa kolia.
Jak kończy się ten wiersz? Ja
i ta – jesienna melancholia…