Znudzona telewizyjnymi spotami reklamowymi, przerzucam się na Internet przeszukiwany w konkretnym celu. Jest Palmowa Niedziela, 10 rano w wielkim mieście. Coś gdzieś musi się dziać, co warto zobaczyć, "kurka rurka". Szukam, czytam i czuję się wstępnie zachęcona.
Trójmiejska strona internetowa radzi udać się do Spichlerza Opatów, który skromnie przycupnął obok Pałacu Opackiego w Oliwie i od kilku lat mieści zbiory gdańskiego muzeum etnograficznego. Stale można tam oglądać eksponaty sztuki ludowej Pomorza, regularnie pojawiają się też ekspozycje czasowe. Tegorocznym Świętom Wielkanocnym towarzyszy wystawa sztuki japońskiej, zorganizowana z okazji 90. rocznicy nawiązania stosunków dyplomatycznych między Polską a Japonią. Kraszanki z kimonem w tle. Tak można nazwać projekcję filmów o wielkanocnych tradycjach, dyngusowych dziadach, metodach malowania jajek, obyczajach świątecznych w różnych rejonach Polski. Filmy, które można było obejrzeć w mini sali kinowej Spichlerza stanowiły edukacyjny element pokazu wyplatania wielkanocnych palm, powstających piętro niżej na oczach zwiedzających.
Przygotowanie odpowiedniego kija, który ozdobią kwiaty z bibuły, wierzbowe gałązki, zielony bukszpan lub barwinek, zaczepienie na jednym końcu sznurka, który wije się i plącze wraz z całym motkiem przez cały czas wyplatania palemki, przycinanie bibuły, rolowanie w dłoniach kolorowych pasków, kształtowanie płatków na szydełku, mocowanie różności do kija, od góry poczynając. Tuż przed oglądającymi rodziły się półtora metrowe barwne świąteczne symbole. Każdy mógł dotknąć, każdy mógł spróbować swoich sił w zwijaniu, przetykaniu, ozdabianiu, słuchając jednocześnie, opowiadanych przez prowadzącą pokaz, historii związanych z tradycją wyplatania palm. Spytacie, gdzie zdjęcia bohaterów z gałązek i bibuły? Cóż, organizatorzy nie zadbali o PR imprezy, wprowadzając ogólny zakaz fotografowania jakichkolwiek eksponatów w Spichlerzu Opackim. Szkoda.
Przed Spichlerzem, jakby troszkę z boku, oparł się o ścianę straganik z kartonami pełnymi jaj. Pustych, jak się okazało, kaczych, a może gęsich, ale na pewno zaczarowanych. Uroda ręcznie malowanych wydmuszek na szczęście rekompensuje rozczarowanie spowodowane skromnością stoiska. Może niepotrzebnie czytając w gdańskich mediach informacje o kiermaszu, spodziewałam się szeregu straganów, bazarku obsypanego różnorodnością pisanek. Ilościowo skromny straganik zyskuje jednak mocno, gdy zajrzeć w bibułki wystające z kartonów, wziąć w dłonie misterne dzieła Małgorzaty Krause z Dzierzgonia (bo tam właśnie mieści się pracownia i galeria wydmuszkowych malowanych i wydrapywanych cudów), gdy zagadnąć sprzedającego o to i owo. Wybieram i wybieram spośród zaproponowanych wzorów, z ledwością mogąc podjąć decyzję. Cena niewygórowana - 15 zł za najmniejszą z wydmuszek. Najprawdziwsze strusie - barwne olbrzymy odstraszają słuszną kwotą 200 zł, uzasadnioną jednak misternością wykonania i ceną podstawowego materiału. W ciągu dziesięciu minut, jakie spędzam na podziwianiu i gawędzeniu mijają mnie spacerowicze, zaciekawieni pytają o cenę. "Drogo" kręcą nosem. Odchodzą zniesmaczeni "zdzierstwem", ciągnąc za sobą potomstwo, które ogląda się za siebie z otwartymi buziami. Przed nimi wyprawa do supermarketu po plastikowe jaja, każde za 1,99 zł brutto - można mieć 8 w cenie jednego, po co przepłacać. Uśmiecham się i kupuję ręcznie malowaną wydmuszkę, jednocześnie pytając o ulotkę z adresem galerii w Dzierzgoniu, niedaleko od Malborka. Już wiem, gdzie pojadę w najbliższe wolne przedpołudnie. Na do widzenia dostaję do potrzymania jednego ze strusich olbrzymów, Pampas cyka zdjęcie na pamiątkę. Czuję się prawie jakbym kupiła to cenne cudo. Odchodzę, obmyślając honorowe miejsce dla mojej małej wiosennej wydmuszki.