Wczoraj robiłam na obiad frytki. Nagrzałam piekarnik wstawiłam na blaszce frytki i pozostało mi juz tylko czekac 20 min aż będa gotowe. Patrzyłam jak zaczynają się rumienić i cofnęłam się o 38 lat. Jest rok 1970 mam 11 lat. Jestem u koleżanki. Jej mama wyjechała na parę miesięcy do USA odwiedzić rodzinę a ojciec wraca z pracy późno. Mamy wolną chatę i nudzimy się. Naszą bezczynność przerywa dźwięk
dzwonka , to listonosz przynosi list od mamy koleżanki. Oglądamy zdjęcia NY , czytamy jakies informacje o rodzinie i o tym co tam jedzą. Mama pisze o frytkach, że podawane są prawie do wszystkiego i ze jak wroci to bedzie takie smażyć. Wtedy w Polsce frytki podawano tylko w restauracjach kat. 1 lub S. To bylo luksusowe danie. Siedzimy, rozmawiamy o tych frytkach i coraz bardziej mamy na nie ochotę. Jak tu iść samym i bez pieniędzy do restauracji , do tego drogiej , zeby tego specjalu spróbowac? Ale od czego inwencja 11 latek!
Bierzemy książkę kucharską, szukamy przepisu. Przecież mozemy same sobie zrobić frytki. Nie pamietam juz co to byla za książka. Była gruba i miała już podniszczone kartki a przepis brzmiał ,, Ziemniaczane frytki( fran. frites),, 5 kg ziemniaków, 2 kg smalcu do smazenia sól.
No i dalej przepis żeby pokroic te ziemniaki i smazyc do zrumienienia.Nareszcie coś się dzieje. Wyciągamy wage i ziemniaki. Kurcze, trochę ponad 3 kg. Konsternacja, iść do sklepu czy robić z tego co jest? Postanawiamy jednak wykorzystac to co mamy. .. obieramy i kroimy ziemniaki na kawałki, z których dałoby sie zrobić 4 frytki :) Teraz ten tłuszcz do smażenia. W lodówce jest niecałe pół kostki smalcu. I znow dylemat : lecieć do sklepu ? można by ale może szkoda czasu. Stwierdzamy beztrosko, że wystarczy. Damy po troszeczku. Wyciągamy duże gary i ładujemy te monstrualne frytki, na wierzch kładziemy po troszeczku smalcu ( jak na 4 garnki to zaszalałyśmy z tluszczem:) ) przykrywamy i czekamy na efekt.
Po paru minutach z garnków wydobywa się swąd przypalanych ziemniakow, zmniejszamy gaz i jak psy na widok mięsa tak my slinimy sie na ucztę, która nas czeka za pare minut. Nie pamietam ile to wszystko trwało.... ziemniaki z wierzchu byly twarde, te na spodzie całkowicie spalone a na tych spalonych były twardawe i przesiąknięte spalenizną nasze FRYTKI. Jadłyśmy zachwycone, nie tyle smakiem tych uwędzonych kawalków ziemniaka ale naszą pomyslowością i zaradnością i chyba doroslością. Po,, uczcie,, czekalo nas szorowanie spalonych garnków ( niestety nie doszorowałyśmy ). Kiedy juz doprowadzilyśmy jako tako kuchnie do porządku i udalo nam sie ukryc te spalone gary , wrocil z pracy na lekkim rauszu ojciec kolezanki.Oczywiście poczuł zapach spalenizny, przeprowadził krotki wywiad, posmial się i zabral nas na prawdziwe frytki. Za rok w szkole na zajęciach praktycznych nauczylyśmy sie piec frytki ale te pierwsze na zawsze pozostaly w mojej pamieci
Maddalena (2008-03-10 22:34)
:))) swietna historia:) przypomnialas mi czasy, gdy robilysmy sobie z kolezanka frytki, a na deser kisiel z bita smietana:)) matko, ale rozpusta!!